CrossFit w oczach przeciętnego Kowalskiego ma dwa oblicza – albo wysportowanej babki napieprzającej młotem w gigantyczną oponę, albo spoconych kolesi wskakujących na drewniane skrzynie. W grę wchodzi jeszcze mix obydwu płci zwijających się w konwulsjach na podłodze – ktoś się porzygał, ktoś przytomność stracił – ot, zalegalizowana forma samobójstwa…
Ktokolwiek uprawiał CrossFit (nie mylić z produktem CrossFito podobnym) ten wie, że jest to olbrzymie uproszczenie. To tak jakby oceniać kobietę po rozmiarze cyca a faceta po samochodzie (SUV-y w leasingu i Cayenne w gazie dyskwalifikują przed startem – sorka chłopaki).
Niestety (albo stety) tak już człowiek działa, że ocenia po tym, co jest najbardziej widoczne, charakterystyczne. Uproszczenie to mechanizm ewolucyjny pozwalający mózgowi na szybsze przetwarzanie informacji i szybsze na nie reagowanie – to dzięki niemu jesteśmy na szczycie drabiny ewolucyjnej. To dzięki uproszczeniom i uogólnieniom masz małpi pradziad nie zastanawiał się, czy ten tygrys na pewno ma złe zamiary, tylko spierniczał gdzie pieprz rośnie. Dzięki niemu żyjemy i nie przegrzewają się nam zwoje mózgowe.
Ale dość o mózgu, wracamy do CrossFitu.
Przeciętny Kowalski włącza YouTube, odpala film z CrossFitu i co widzi? Widzi chmarę ludzi ganiającą z kąta w kąt, na wariata robiącą przypadkowe ćwiczenia – tu ktoś skacze, tam zarzuca, tu kettlem macha, tam na linę wchodzi. No pojebało ich do imentu – myśli sobie ten Kowalski – przecież nikt normalny tak nie ćwiczy. Normalna to jest siłownia, na spokojnie a nie tak na wariata… I idzie nazajutrz do pracy i przy kawie kolegom opowiada, jakich to durni oglądał, linka podsyła i robią sobie chłopaki śmichy-chichy przy lanczu…
Zalegalizowana forma samobójstwa – określenie to nie wzięło się przypadkowo -sam je wymyśliłem 2 lata temu na jednym z pierwszych treningów. Byłem w szoku, że można ćwiczyć na takiej intensywności, z takim zróżnicowaniem. Że dzień w dzień można dygocząc na podłodze słyszeć chóry anielskie i nie umierać. Do tej pory znałem siłownię, basen, rower, bieganie – ale żadna z tych aktywności nawet nie stała obok CrossFitu. Przez pierwsze miesiące byłem jak ten Kowalski – widziałem przede wszystkim zapierdol do urzygu, wyprucie w trupa – co prawda trochę bez sensu – ale kto szukałby sensu, skoro forma rosła szybciej niż dług publiczny. Byłem zachwycony – więc sens mnie nie interesował.
Z czasem zacząłem widzieć w tym wariactwie jakiś zamysł, metodę w szaleństwie. Zacząłem rozumieć powiązania między ćwiczeniami – że ruch generowany w ćwiczeniu A (dajmy na to swing kettlem) przydaje się w ćwiczeniu b (kipping przy podciągnięciach) oraz XYZ (praca ze sztangą), że wall balle są grą wstępną do thrustera, że box jumpy służą generowaniu dynamiki – że to wszystko ma nieco większy sens, niż tylko zarżnięcie się w trupa i okazjonalne puszczenie bełta.
Problem w tym, że Kowalski nie ma czasu ani chęci, żeby to zrozumieć. Kowalski nie poświęci kilku miesięcy by przejść od etapu bezgranicznego zachwytu kontrolowanym samobójstwem do zastanowienia i zrozumienia. Kowalski ogląda filmik, widzi masę wariatów – i taką też sobie opinie o CrossFicie wyrabia. Sport dla samobójców, wariatów. Dla debili.
I czy można mieć do Kowalskiego o to pretensje? Ja nie mam. Nie mam – bo działam dokładnie tak samo. Za cholerę na ten przykład nie rozumiem krykieta – dla mnie to jakiś absurd. Czy próbowałem go kiedyś zrozumieć? Tak – coś tam na jutubie oglądałem, znajomy mi coś tłumaczył – ale nic z tego nie pojąłem i w efekcie o krykiecie opinie mam taką, jaką większość ludzi o CrossFicie: pobieżną, błędną i kompletnie nieuzasadnioną.
Czy podjąłem kolejne kroki by krykieta zrozumieć? Nie. Nie staram się go zrozumieć, bo jest dla mnie kompletnie niepotrzebny – jest mi obojętny. Żyję bez niego i w odróżnieniu od Kowalskiego, gdy mnie ktoś o krykieta zapyta, zamiast powiedzieć że jest durny i niebezpieczny mówię po prostu, że go nie rozumiem.
CrossFit postrzegany jest jako sport dla wariatów, ponieważ swoim znakiem rozpoznawczym uczynił wariacką intensywność. Marketing CrossFitowy (głównie ten internetowy, uprawiany przez jego fanów) nie mówi ci stary, w wieku 35 lat nauczysz się rwać sztangę i chodzić na rękach tylko krzyczy ziomuś, przeżuję cię i wypluję, zajadę w trupa, zwinę w rulon i wytrę tobą podłogę – i potem człowiek sie dziwi, że CrossFit ma opinię sportu dla samobójców.
Mógłbym tutaj zacząć mnożyć ale – że wszystko zależy od tego, czy trafisz do prawilnego boxa w którym będą cię uczyć wszystkiego po kolei i z czasem zrozumiesz, że to żaden obłęd tylko logicznie pomyślany system treningowy, czy też dasz się złapać na produkt CrossFito podobny gdzie skakanką, pompkami i różowym kettlem z decathlonu doprowadzą cię do dygotów – ale to bezcelowe. Opinia o CrossFicie jest jaka jest i nie wzięła się znikąd. Nie jest dzieckiem internetowych frustratów, którzy z powodu podciągnięć kippingiem mają zgryzoty i zaburzenia erekcji. Sam przez pierwsze miesiące miałem taką opinię (szczęśliwie bez zgryzot i zaburzeń 😉 ) ponieważ na pierwszy rzut oka CrossFit JEST wariacki. Po prostu.
CrossFit jest wariacki ponieważ klasycznie rozumiany trening jest, pardon my french, pizdowaty.
Siłownia – automatyczny wybór dla 99% facetów – jak to pięknie określił trener z NoLimitUrsus, to obiekt do trenowania sportu zwanego kulturystyką. Kulturystyka – to taki sport sylwetkowy, do prezentowania się na scenie zaś CrossFit nie stawia na sylwetkę, tylko na funkcjonalność, albo mówiąc po ludzku to, co możesz ze swoim ciałem na co dzień zrobić. Zarzuca się mu, że przebiega w wariackim tempie, że człowiek serce i płuca wypluwa, że forma na tym cierpi, ale – tu znowu zacytuję Dominka – Od zawsze by przetrwać człowiek przed czymś uciekał, bądź coś gonił. Nie robił tego w tempie świńskiego truchciku czy długich wolnych wybiegań – tylko na tempie HRMax.
CrossFit nie jest po to, byś wyglądał dobrze, tylko po to, byś sprostał życiu. Byś dogonił to, co masz dogonić albo spieprzył przed tym, co jest większe od ciebie.
Podobnie jest z paniami. Do tej pory trening do nich skierowany mówił bądź piękna, bądź szczupła, CrossFit zaś mówi bądź sprawna (piękno przyjdzie w międzyczasie), silna bądź. I zaczyna się miauczenie, że niebezpieczne, że niekobiece, że takie, srakie, owakie. Rzecz w tym, że siła to samodzielność. Sprawność to samodzielność. Nagle przestajesz być lalkowatym pustakiem, który ledwie da radę makijaż sobie nałożyć, tylko mówisz dam radę.
I dajesz.
CrossFit jest wariacki, bo staje w poprzek utartych wzorców. Nie mówi wyglądaj na silnego tylko bądź sprawny. Nie popularyzuje sztuki dla sztuki – bo koniec końców gówno kogo obchodzi, jak pięknie zdefiniowane masz kaptury, czy inne czworogłowe – tylko stawia na to, co potrafisz z nim zrobić w sytuacji stresu, zmęczenia i w pośpiechu. W życiu.
haters gonna hate – mówi popularne internetowe hasło – i dokładnie tak będzie z CrossFitem. Kto będzie szukał argumentów przeciw – ten nawet nie spróbuje zrozumieć, tylko po obejrzeniu dwóch filmików na jutubie zawyrokuje, że głupie i niebezpieczne. Na takich to nawet szkoda czasu – bo to tak, jakby o seksie gadać z kimś, kto obejrzał dwa pornolki w Internecie.
Kto zaś będzie chciał zrozumieć – ten zrozumie.
Przyjdzie na trening, usłyszy chóry anielskie – i wszystko mu się wyjaśni 😉
Wpis odzyskany z archiwalnej strony.
To artykuł, który otwiera oczy na wiele kwestii. Nie przegapcie go.