Jednym z najbardziej niedorzecznych argumentów przeciwko CrossFitowi jaki kiedykolwiek słyszałem jest CrossFit jest zbyt modny. Osoby, które go ćwiczą zachowują się jak sekta i uważają się za nadludzi. W kółko gadają tylko tym CrossFicie – aż rzygać się chce… Poza tym jest zbyt nachalnie promowany. Gdyby Reebok go nie reklamował nikt by go nie ćwiczył.
Dla każdego, kto ma choć trochę szarych komórek jest to argument tak niedorzeczny, że aż nie wiadomo, z której strony na niego odpowiedzieć – ale tu jest CrossFit, tu się robi rzeczy niemożliwe – więc spróbuję.
Kto nie skacze – ten z siłowni
Zacznijmy od argumentu o nachalnej promocji. Wg przeciwników CF jest wręcz wpychany ludziom do gardeł, biedactwa są niemalże zmuszane do Burpees a na stacjach metra, zamiast bramek stoją RIGi i kto nie chlapnie dziesięciu podciągnięć batterflajem – ten nie pojedzie (bez taryfy ulgowej dla staruszek i matek z dziećmi). Nie wiem, na jakim świecie żyją ci, którzy czują się promocyjnie molestowani. Ja reklamę CrossFitu widziałem jedną – słownie JEDNĄ – i nie była to reklama CrossFitu tylko serwowanego przez pewną sieć klubów fitness produktu CrossFito podobnego. Nie ma CF w radio, nie ma w telewizji, bannery z CrossFitem nie hulają po Internecie – nawet w cholernym outlecie Reeboka na warszawskim Ursusie nie ma oddzielnego stojaka na ciuchy z kolekcji CrossFitowej. Nigdzie nie widziałem reklam CrossFitu – ale to jeszcze o niczym nie świadczy – to tylko pokazuje, w jak perwersyjnie ukryty sposób Reebok molestuje ludzi tym CrossFitem, jak podprogowo ich indoktrynuje, jak jad do ucha sączy. Idź na CrossFit, idź na CrossFit…
Marketing dla CrossFitu robią tylko jego miłośnicy za pomocą blogów i facebooka. Rzecz w tym, że blogi te są taki niszowe, że trzeba by się położyć by je przeczytać, zaś fejsbunio pozwala ukryć niechciany post albo zwyczajnie wywalić uciążliwego delikwenta ze znajomych.
Odcięcie się od tego marketingu jest tak proste, że kto tego nie potrafi jest zwyczajnym matołem albo masochistą.
A melanż trwa…
Nie ma w Polsce CrossFitowych imprez masowych, których np. biegacze mają na kilogramy. Wiosną pół miasta zablokowane – bo Orlen sypnął z kiesy; jesienią drugie pół – bo tym razem PZU się szarpnęło. Półmaraton w każdej większej wsi i kempingu. Do tego PKO z własnym biegowym programem w telewizji i blokadą miasta z okazji Biegnij Warszawo oraz biegu powstania warszawskiego, wyborcza (wciąż największy dziennik w Polsce) z własnym portalem biegowym. Dziesiątki tysięcy biegaczy na ulicach. A CrossFit? Kilka kompletnie kameralnych imprez, na których jak się zbierze kilkaset osób to już jest wielki sukces (a i tak są to w większości krewni i znajomi królika) jedna duża firma, która nawet nie jest głównym sponsorem, kilka pomniejszych firemek, które trzymają się środowiska CF – i już – cały CrossFitowy marketing i sponsoring. Bardziej przypomina to punkowe koncerty spod flagi DIY, niż wielkie masowe imprezy sponsorowane przez międzynarodowego giganta od ciuchów sportowych
Za hajs korpo baluj
Argument Gdyby nie Reebok nikt by nie zainteresował się CrossFitem ma zdezawuować CrossFit; niczym Antek Macierewicz pokazać prawdziwą twarz tego korpo-produktu, który podszywa się pod prawdziwy sport. Cały dowcip polega jednak nie na tym, że CF powstał zanim Reebok się nim zainteresował – to do hejterów nie dociera i nigdy nie dotrze – ale na tym, że kulturystyka (wiadomo – męski, tradycyjny, siłowy sport) została spopularyzowana przez min. producentów odżywek i właścicieli klubów fitness.
Dociekliwych odsyłam do biografii Arnolda Schwarzeneggera – tam jest pięknie opisane, jak w latach 60/70 siłownia była sportem dla dziwadeł, jak Arnie chodził w slipach po ulicy by zachęcić ludzi do wykupienia karnetu na siłownię (Nie ma to jak marketing na cycki – choć w tym przypadku bardziej na bica) i jak Joe Weider, właściciel pism o kulturystyce, uparcie lansował ten sport, żeby mieć jeszcze więcej czytelników.
Krótko mówiąc, jeśli ktoś chwali siłownię jako sport tradycyjny i niesponsorowany a CrossFit określa mianem produktu marketingowego – możecie z czystym sumieniem nazwać go ignorantem, albo po prostu durniem.
sekta EMOM
Jednym z głównych zarzutów wobec CF jest ten, że osoby go uprawiające zachowują się jak sekta i o niczym innym nie gadają.
Tak się składa, że wywodzę się ze środowiska biegowego – i wiecie, o czym najczęściej gadają biegacze? A wiecie o czym gadają młode matki? A zagorzali kibice Legii Warszawa? A samochodziarze? A survivalowcy? Tak, cholera jasna, tak – oni wszyscy niemal non stop gadają o tym swoim hobby. A wiecie dlaczego? Bo to dla nich ważne, cholernie ważne – a jak coś jest dla człowieka ważne o tym w kółko gada. I tak, człowiek taki jest w tym nudny i męczący – ale taka specyfika pasji – to nie hobby, nie piątkowy lans przed lustrem, nie odstresowywacz, nie pierdołka, którą robi się dla zabicia czasu. To jest pasja która zmienia styl życia, plan dnia, nawyki żywieniowe.
Jak człowiek ma nie gadać o czymś, co stawia mu świat do góry nogami, czym żyje, jara się na co dzień? Tak jesteśmy skonstruowani jako ludzie, tak działamy – ale tego nie zrozumie nikt, kto nie ma czegoś więcej ponad zwykłą rozrywkę – więc szkoda z takim gadać, bo to zwykła strata czasu.
Nieśmiertelni na trzeźwo
Nie dość, że sekta – to jeszcze zachowują się jak nadludzie – non stop akcentując, jacy to nie są sprawni, silni i w ogóle cudowni. Może i jest w tym trochę zadzierania nosa, ale pokaż mi inny system treningowy, który po roku sprawi, że dźwigniesz w martwym ciągu 150% masy swego ciała, wejdziesz po linie, zrobisz 20 podciągnięć, 30 pompek, pistolety na jednej nodze, pompki w staniu na rękach i masę innych cudów. Pokaz mi system, który przygotuje cię tak wszechstronnie, poprawi mobilność, podniesie wytrzymałość na długotrwały wysiłek. Nie ma takiego systemu sportowego. Po prostu NIE MA. Wiadomo, że specjaliści w danej dziedzinie będą lepsi od CrossFitterów – dźwigną więcej, popłyną szybciej – ale z drugiej strony, znam wielu świetnych biegaczy, którzy spuchną na dziesięciu podciągnięciach, co w przypadku faceta jest (moim zdaniem) wynikiem z gatunku siadaj, dwója.
Your workout is my warm-up – głosi popularne CrossFitowe hasło. Brzmi buńczucznie – ale tak jest. Gdy trafiłem na CrossFit miałem za sobą dwa lata biegania, maraton w nogach, robiłem po 200km miesięcznie i wydawało mi się, że jestem gość – a tymczasem sama rozgrzewka na pierwszym treningu pokazała mi, że żaden ze mnie gość, tylko mientka rura, która ledwie oddech łapie. Okazało się, że dobry to ja jestem, ale tylko w bieganiu – a gdzie siła, zwinność, gibkość, mobilność?
Skoro po 20 minutach rozgrzewki byłem skotłowany bardziej, niż po godzinnym biegu, czy 1,5h na siłowni – to chyba nie jest to do końca marketingowe prężenie bicepsów, bezpodstawne akcentowanie kto jest lepszy. Chyba faktycznie moje dotychczasowe treningi były słabsze od CrossFitowej rozgrzewki.
Ale Ciebie to nie dotyczy – Ty jesteś harpaganem co się zowie…
Bling, bling, błyskotkami
Ciuchy CrossFitowe SĄ drogie – to nie ulega wątpliwości – szczególnie te od Reeboka, czy inov8. Rzecz w tym, że KAŻDE markowe ciuchy (nie tylko sportowe) są drogie jak szatan. Znajoma biegaczka zrobiła ostatnio test legginsów do biegania, wśród których znalazły się legginsy od NIKE za 399zł. CZTERY STÓWY za gatki – dla mnie to jakiś absurd, ale skoro są ludzie, którzy tyle płacą to dla mnie luz – ich kasa, ich gacie.
O kosztach zegarków z GPS, pulsometrów, czy pianek do triatlonu nie będę tu pisał – bo to jeszcze wyższy poziom absurdu. KAŻDY markowy sprzęt jest drogi, ale NIKT nie musi go kupować. Nie stać cię, uważasz że to za drogo – nie kupuj i poszukaj tańszej alternatywy. Pewnie, że chciałbym mieć śliczne liftery od inov8 – ale sześć paczek za kapcie do ciężarów to za dużo jak na mój rozum – więc kupiłem sobie polską alternatywę za połowę tej ceny. To, że nie ćwiczę w koszulce, czy spodenkach Reeboka w niczym nie upośledza moich treningów.
W ogóle pisanie o tym, jest dla mnie trochę żenujące – bo to są sprawy tak oczywiste, że tłumaczyć je to jak tłumaczyć dorosłemu, że się nie sra przy jedzeniu – ale skoro co rusz jakiś as wysuwa taki argument to trzeba, widać, powtarzać do skutku: Nikt nikogo nie zmusza do kupowania ciuchów tej, czy innej firmy. Nikt się z nikogo nie śmieje za brak gatek z deltą, czy skakanki Rouge. Owszem, ludzie je kupują, bo chcą wyglądać jak topowi zawodnicy, bo się z CF identyfikują – ale na tej samej zasadzie nosi się koszulki z zespołami. Jesteś fanem – to się z tym afiszujesz. Nie afiszujesz się – też dobrze.
Nie musisz wywracać portfela na nice – ważne abyś na treningach dawał z siebie wszystko, co masz.
Czort swoje, pop swoje
Nie oszukujmy się – powyższe wywody nikogo nie przekonają. Jakby człowiek nie tłumaczył i argumentował, fachowcy wiedzą lepiej i na każdy zbity argument wyciągną (z dupy, bo skądże by indziej?) dwa kolejne. Dlatego najlepszym sposobem na takiego fachowca (od dymania pokrowca) jest zignorować go. Nie wdawać się w dyskusję, olać – skoro wie lepiej to niech w tym przekonaniu zostanie. Najlepiej sam ze sobą.
Gdy ktoś wyciąga głupie argumenty trzeba potraktować go jak głupca – obejść, ominąć i pójść w swoją stronę.
Najlepiej do BOXa na trening.
*obrazek pochodzi z witryny http://www.girlsworkhard.com/
Artykuł odtworzony z historycznej wersji strony.
To jest ten typ treści, który sprawia, że czytanie w internecie ma sens.