Mój pierwszy kontakt z suplami amaroka miał miejsce na Amarok East Side Challenge. Przydeptany jesienno-zimowym przesileniem potrzebowałem czegoś, co z rana postawi mnie na nogi a ponieważ na okoliczność zawodów suple sponsora były w cenach promocyjnych, postanowiłem się skusić na zakup przedtreningówki.
Pierwszy kontakt z przetreningówką amaroka był dla mnie pierwszym kontaktem z przedtreningówką w ogóle – wcześniej nie brałem takich specyfików, więc nie za bardzo wiedziałem czego oczekiwać. Coś tam czytałem w internecie – ale wszyscy wiemy, jak to jest z Internetem – tysiąc mądrych i dziesięć tysięcy sprzecznych ze sobą opinii, najlepiej więc przekonać się samemu.
Zatem się przekonałem.
Podstawową zaletą przedtreningówki jest to, że wali w dekiel – oj jak wali. Początkowo piłem ją tuż przed wyjściem na poranny trening, ale gdy raz i drugi zorientowałem się, że jadę jak wariat (a na co dzień jestem kierowcą mocno wyluzowanym) zacząłem brać ją w szejker i wypijać po dojechaniu do BOXa – nie ma co ryzykować, że zamiast na trening przyjadę na izbę przyjęć.
Powiedzmy sobie jasno: proszek ryje banię. Dziesięć minut po spożyciu chodziłem nakręcony jakbym kreskę amfy wciągnął i stan ten utrzymywał się do końca treningu. Nie było, że niewyspany, czy zmęczony – pełna nieśmiertelność i wszystkie cheat-kody odblokowane.
Pod tym kątem było zdecydowanie na plus.
Dużym minusem była natomiast słaba rozpuszczalność specyfiku. Pomimo kwadransa w szejkerze i solidnego wytrząsania, na wierzchu unosiła piana z resztkami proszku. Owszem, dawało się to pić, ale nie było to przyjemne a za taką cenę, jaką amarok sobie winszuje, powinno raczej być.
Słaba rozpuszczalność przedtreningówki irytowała o tyle, że dokupiona z czasem kreatyna rozpuszcza sie idealnie. I-DE-AL-NIE. Ma świetny pomarańczowy smak, świetnie się rozpuszcza – jest to zdecydowanie najlepsza kreatyna jaką kiedykolwiek brałem i z czystym sumieniem polecam.
Można żłopać jak oranżadę.
Razem z kreatyną kupiłem też białko o smaku belgijskiej czekolady. Ponieważ tak się składa, że byłem w Belgii i obżerałem się tamtejszymi łakociami, stwierdzić muszę że towarzystwo od marketingu popłynęło z tą belgijską czekoladą, oj popłynęło. Smakuje to jak legendarny w PRLU wyrób czekolado podobny. Nie jest złe, fajnie się miesza, da się wypić, ale koło czekolady to nie leżało.
O ile białko w opcji belgijska czekolada smakuje poprawnie, o tyle smak waniliowy to porażka na całej linii. Któregoś razu wymieszałem z serkiem wiejskim dołączoną do przesyłki saszetkę promocyjną (co jest u mnie powszechną praktyką, bardzo często miksuję białko z jogurtami naturalnymi, twarogami etc) i po kilku kęsach musiałem to wyrzucić do kosza, bo waliło taką chemią, tak pysk wykręcało, że zwyczajnie nie dało się tego przełknąć. Aż wyciągnąłem z kosza wieczko i drugi raz sprawdziłem, czy serek aby na pewno był świeży – bo wierzyć mi się nie chciało, że coś może być aż tak niesmaczne.
Niestety – serek miał jeszcze długi okres przydatności do spożycia.
Waniliowego białka do Amaroka nie tknę nawet za darmo – w przeciwieństwie do Ostrovitu, które mógłbym łyżką prosto z opakowania zajadać. Nie przekonają mnie żadne listy składników ani wykazy elementów – mój jaśniepański żołądek i arystokratyczne podniebienie mówią mu zdecydowane NIE.
Ostatnim zamówionym koksem (jak pieszczotliwie nazywam wszystkie suple) od amaroka była potreningówka. Dobrze smakuje, świetnie się rozpuszcza – czyli jest tak, jak być powinno. Jak działa i czy działa – trudno mi powiedzieć ponieważ gdy skończyła się zawartość puszki nie zauważyłem żadnych zmian in minus w samopoczuciu czy tempie powrotu do formy. Z drugiej strony, nie wszystko musi być widoczne gołym okiem – niemniej na razie pozostanę przy 7h snu i solidnej misce żarcia po treningu.
Reasumując moją przygodę z suplami od amaroka, stwierdzam, co następuje:
Przedtreningówka – kiepsko się miesza, ale włącza wszystkie kody na nieśmiertelność.
Kreatyna – super smak, super się miesza, wchodzi jak oranżada
Białko – czekoladowe jest ok, ale wanilia to porażka
Potreningówka – super smak, super się miesza, ale jak jej nie biorę to organizm nie płacze.
Nie przekonał mnie Amarok na tyle, bym pozostał przy ich suplach. Mają rzeczy świetne (kreatyna) oraz biedne (te nieszczęsne waniliowe białko) – czyli wychodzi średnio na jeża.
Nie są też przesadnie atrakcyjni cenowo – więc najbliższą paczkę słodyczy kupie sobie z innej cukierenki. Producentów jak mrówków – więc prędzej czy później trafię na takiego, który robi to samo lepiej albo taniej.
Na koniec zaznaczam, że wszystko co powyżej to jest moja, w pełni subiektywna ocena supli, które kupiłem za własne pieniądze – twoja może być biegunowo odmienna. Nie piszę tu o faktach obiektywnych, składnikach, makroelementach itp., tylko o swoich odczuciach w stosunku do w/w cukiereczków. Jeśli poczułeś się urażony – zawsze możesz mi napisać, że się nie znam, albo zwyczajnie nie liczyć się z opinią blogera, który nie rwie stówy do siadu.
Jak zacznę rwać to zaczną się powody do zmartwień – ale do tego czasu to jeszcze wiele supli w szejkerach się rozpuści 😉
Artykuł odtworzony z historycznej wersji strony.
To jedna z tych lektur, które zmuszają do głębszego myślenia.