Znakiem rozpoznawczym CrossFitu jest trening w trupa. RX, odcinka, pozrywana skóra dłoni – wszyscy wiemy o co chodzi a kto nie wie – ten zobaczy na filmikach w internecie. Jednak żeby ta krew, pot i unosząca się w powietrzu magnezja były możliwe, żeby ten silnik żyłować aż śrubki zadzwonią, potrzebny jest odpowiedni warsztat remontowy – zajezdnia, na której można dokonać zwykłego codziennego przeglądu, dzięki któremu oszczędzimy sobie dłuższego postoju na poboczu.
Serwisowanie silnika opiera się na trzech filarach. Pierwszy i najważniejszy to sen – bez snu nie ma mowy o lataniu na wysokości lamperii. Druga jest dobra micha – bo nawet hummer nie pociągnie długo na ruskiej ropie. Trzecim zaś masaż, rolowanie – i tymże właśnie trzecim filarem (hello emeryturko!) chciałbym się dzisiaj zająć.
Zabawki dla normalnych inaczej
Pierwszym i absolutnie podstawowym narzędziem do rolowania po treningu jest miękki piankowy wałek. Położyłem sie na nim raz, czy dwa, poczułem że nic nie czuję a skoro nic nie czuję to znaczy że nic nie daje i od tamtej pory nawet go ręki nie biorę. Rzecz jasna są ludzie, którzy się na nich rolują a nawet twierdzą, że czują się po tym lepiej, ale w moim przypadku to zupełna strata czasu.
Dlatego moim podstawowym narzędziem do rolowania jest wałek z małymi wypustkami zwany też wałkiem minimum.
Wałek podstawowy kupiłem dobry rok temu na allegro i od tego czasu służy mi do masażu a córce do zabawy. Zapłaciłem za niego jak za zboże (bodaj 140 zeta, o ile dobrze pamiętam) ale spisuje się wyśmienicie, nie odkształca i w ogóle jest wart swoich pieniędzy. Wspominam o kasie, ponieważ swego czasu szał robiły rollery z biedronki, które można było kupić za ok 40 złotych. Rzucili się na nie ludzie jak Krynia Pawłowicz na słownik języka Polskiego, po czym okazało się, że rollery pękają, odkształcają się i ogólnie rzecz biorąc zachowują się stosownie do swojej ceny.
Wałka minimum używam tylko wtedy, gdy jestem koszmarnie obolały i krzywię się od samego faktu, że żyję albo roluję jakieś szczególnie delikatne partie. Przyzwyczaiłem się do niego na tyle, że nie daje mi takich bodźców, jakich od niego oczekuję – ale to nie znaczy, że jest zły. Zwyczajnie mam wysoką odporność na ból i używając go mam wrażenie, że miziam się zamiast rolować.
Alternatywą dla wałka minimum może być… rura kanalizacyjna. Kilka razy słyszałem już opinię, że kawałek zwyczajnej, kupionej w Obi, czy innej Castoramie rury kanalizacyjnej sprawdza się wyśmienicie. Sam tego nigdy nie próbowałem, ale wiem, że ludzie się na tym rolują i nie narzekają.
Kwadrans dla masochisty
Ponieważ lubię, jak boli, najczęściej stosowanym przez mnie wałkiem jest egzemplarz z dużymi wypustkami, którego używam do rolowania absolutnie wszystkiego. Nie jest przyjemny, ale robi konkretną robotę – toteż nie ma dnia żebym nie spędził na nim kwadransa, tudzież dwóch.
Drugim najczęściej używanym gadżetem bólu jest piłka lacrosse. Jej opinia narzędzia tortur jest w pełni zasłużona. Choć jest niewielkich rozmiarów, nie zna taryfy ulgowej i jeśli nie lubisz jak boli (albo przynajmniej nie umiesz wrzucić bólu w koszta) to w ogóle jej nie dotykaj. Podstawową jej zaletą jest to, że jest mała i wejdzie wszędzie. Nie ma takiego mięśnia, czy punktu spustowego, w który nią nie wjedziesz, oraz tak wypchanej torby, by nie zmieściła kulki bólu. Wszędzie się zmieści i wszędzie wjedzie..
Roluję nią wszystko – stopę, pośladki, biodra, plecy, barki, ramiona – jeszcze się nie zdarzyło, żebym nie był w stanie trafić piłką tam, gdzie boli. Moim zdaniem, w kategorii sprzęty domowe jest to absolutny nr 1 i musowy zakup dla każdego, kto uprawia jakikolwiek sport.
Delikatniejszą odmianą piłki lacrosse jest piłeczka do tenisa. Ten arcydrogi sprzęt (około 3 złote w Decathlonie) idealnie nadaje się do rolowania bardziej delikatnych/zbolałych partii ciała – szczególnie z rana, gdy człowiek jest nie do końca obudzony a przez to wrażliwy. Czochranie się piłką o ścianę to mój codzienny poranny rytuał, dzięki któremu godziny spędzone przed komputerem nie bolą aż tak bardzo.
Ciekawą alternatywą dla sprzedawanej za grube dolary gwiazdy śmierci jest nieco większa piłka do tenisa, która w decathlonie kosztuje ok 30 złotych. Z piłką taką idzie się do działu technicznego, prosi o napompowanie na kamień i spokojnie można się na niej rolować. No, może nie do końca spokojnie – ale na pewno taniej. Wiadomo, że taka alternatywa to nie to samo, co oryginał od dr’a Kellyego, ale też i kasa dużo mniejsza – a lepiej mieć substytut z Decathlonu niż nie mieć wcale.
Bardzo przydatnym gadżetem są dwie złączone piłki lacrosse, które mogą rolować dwa punkty jednocześnie. Gadżet ten świetnie sprawdza się też przy rolowaniu przedramienia a w szczególności nadgarstka. Pojedyncza piłeczka potrafi się wyślizgiwać i uciekać (jakby sam ból od rolowania to było za mało) natomiast podwójna lepiej trzyma się nadgarstka i nie ma takiego miejsca, którego się nią nie wymasuje.
Jako o ciekawostce, należy wspomnieć o psiej zabawce, którą kupiłem w ramach eksperymentu, a która okazała się się być bardzo fajnym rollerem. Co prawda jest mniej skuteczna od piłki lacrosse, niemniej jej nieregularny kształt oraz giętkość sprawiają, że wracam do niej w chwilach, gdy piłka tenisowa to za mało, zaś lacrosse to zbyt wiele, jak na moje możliwości.
Na sali treningowej lubię się rolować przy pomocy sztangi. Jest to dla mnie najwygodniejsza forma rolowania tricepsa, czy łydki – zamiast naciskać całym ciałem w pozycji leżącej, mam pełną kontrolę nad tym, co robię i tylko ode mnie zależy, jak bardzo boli. Nie każda sztanga się do tego nadaje – im tańsza/bardziej zniszczona tym gorzej się w niej tuleje kręcą i trudniej się rolować. Z mojego doświadczenia wynika, że najlepiej kręcą się sztangi Eleiko, ale i Proud daje radę.
Najbardziej bolesną, ale też pieruńsko skuteczną formą rolowania łydki i okolic Achillesa jest rolowanie na uchwycie od kettla. Tu nie ma mowy o jakiejkolwiek subtelności i dawkowaniu napięcia. Jest hardkor, łzy i ból przez kilka następnych dni . No ale jak się zakres ruchu poprawia to po prostu poezja…
Ostatnim gadżetem do masażu są bicze wodne. Wiem, żaden to gadżet i wymaga pofatygowania się na basen – ale efekty jakie przynosi są niesamowite. Napięcia, zakwasy, ponaciągania – nie ma takiego draństwa, którego nie przegoniłaby półgodzinna sesja pod silnym strumieniem wody. Nie jest to co prawda tak przyjemne jak fachowy masaż sportowy, ale cenowo jest bezkonkurencyjne a i z terminami wizyt nie trzeba się dogadywać – po prostu idziesz wtedy, kiedy masz ochotę i siedzisz tak długo, jak masz na to ochotę.
Jedna uwaga: uważajcie stając pod strumieniem wody, bo te mocniejsze mogą Was zwyczajnie przewrócić.
Zestaw minimum za przyzwoite pieniądze
Z akcesoriami do masażu jest jak ze wszystkim innym – produkty markowe kosztują jak zboże a zamienniki bywają zwykłym chłamem. Nie znaczy to jednak, że trzeba zaraz wywalić pół pensji na gadżety a potem przymierać głodem.
Z mojego punktu widzenia jedynym gadżetem, na zakupie którego nie warto oszczędzać jest roller – casus wałków z biedronki mówi sam za siebie. Sprzęt na którym będziemy sie na nim kładli całym ciałem, uciskali kręgosłup i inne wrażliwe miejsca musi być trwały i porządnie wykonany – chyba że chcecie co dwa miesiące wydawać pieniądze na nowy egzemplarz.
Czy kupować zwykły, czy kolczasty? To zależy od twoje tolerancji na ból. Kolczasty robi robotę szybciej, ale nie uznaje miękkiej gry. Na zwykłym zejdzie ci się dłużej – ale nie będziesz wyć z bólu.
Wybór należy do ciebie 😉
Jeśli chodzi o piłki lacrosse to nie ma wielkiej filozofii i zamiast pro sprzętu można kupić zwykłą piłkę tenisową za trzy złote, napomponować na kamień i rolować się do skutku. Wiadomo, lateks lepiej trzyma się gołej skóry, ale dziesięciokrotna różnica w cenie to dość mocny argument – dlatego w opcji budżetowej kupiłbym dwie piłki tenisowe i jedną napompował na kamień a drugą zostawił w ustawieniach fabrycznych.
Jeśli masz fundusze na piłkę lacrosse – polecam zakup podwójnych, złączonych piłeczek – różnica w koszcie nie jest szalona a funkcjonalność dużo większa.
Roller i piłka to moim zdaniem zestaw minimum dla każdego sportowca-amatora. Roller do większych partii ciała, piłka do koronkowej roboty i w zasadzie nic więcej nie potrzeba. Rzecz jasna – fajnie jest mieć power bandy, floss bandy, kettla i basen kwadrans od domu – ale to są już moim zdaniem opcje dodatkowe, bez których można się na amatorskim poziomie zwyczajnie obejść.
Na koniec trzeba zadać sobie pytanie najważniejsze: Czy ja na pewno tego wszystkiego potrzebuję?
Wszystkiego – nie. Jak napisałem wcześniej, w opcji minimum potrzebujesz dobrego rollera i dwóch piłeczek. Bez względu jednak na to, z czego będziesz korzystał, potrzebujesz jednego: regularnego rolowania.
Nawet jeśli jesteś człowiekiem gumą i robisz najpiękniejszego pod słońcem OHSa kettlem, rolowanie po treningu sprawi, że będziesz szybciej się regenerował, poprawi się twój zakres ruchu i staniesz się lepszym sportowcem.
Zatem siup na wałek – i do przodu!
Wpis odzyskany z archiwalnej strony.
Każdy, kto chce rozszerzyć swoje postrzeganie, powinien to przeczytać.