Cały tydzień chodziłem jakiś niedorobiony. Niby dawałem z siebie na treningach tyle, ile mogłem, ale wciąż czułem, że to nie to, że brakuje mi solidnego dojechania. Normalnie dobiłbym się na niedzielnym treningu, ale w związku z odbywającym się w moim BOXie Szkoleniem CF Level1, CrossFit Mokotów był zamknięty da klubowiczów. Postanowiłem więc skorzystać z okazji i odwiedzić BOX po drugiej stronie warszawy – gocławski CrossFit GCW.
Lokalizacja jest prawilna, jak Greg Glassman przykazał – BOX mieści się w pomieszczeniu magazynowym nieopodal Wału Miedzeszyńskiego. Duży, przestronny, może nie hangar, ale na brak miejsca nie ma co narzekać. Wystrój oszczędny, jak na BOX przystało, za to prysznice i toalety jak w wypasionej sieciowej siłowni w centrum miasta. Aż się nie chciało spod prysznica wychodzić 😉
Jednym z najciekawszych aspektów trenowania w innych BOXach jest styczność z różnymi filozofiami treningowymi. Przyzwyczajony do Mokotowskiego standardu z przyjemnością spróbowałem innego podejścia do rozgrzewki – mniej lekkich ćwiczeń i cardio, w zamian sporo przedtreningowego rolowania na wałku. Czy jest to sposób lepszy, czy gorszy – trudno powiedzieć – ponieważ przyszedłem pół godziny przed treningiem, miałem czas na zrobienie samodzielnej rozgrzewki i nie zauważyłem wielkiej różnicy.
Na pewno było inaczej, niż zwykle.
Sam trening to była klasyczna drabinka w dół: 100DU, 10 trusterów, 10 dipów – 90DU, 9thrusterów, 9 dipów itd aż do zera. O ile nogi, choć zmordowane wczorajszymi podbiegami, pracowały jak należy, to DU spaliły mi ramiona jak cacy i w efekcie zaliczyłem piękny wyjazdowy DNF.
Nie pierwszy i na pewno nie ostatni w karierze- więc luz. Najważniejsze, że dałem z siebie tyle ile mogłem i skończyłem z poczuciem dojechania i satysfakcji 🙂
Wyjeżdżając w obce strony siłą rzeczy porównuje się je do tego, co znane – więc porównania między RCFM i CGW nasuwały się automatycznie. Najbardziej w oczy (a raczej w uszy) rzucała się cisza między trenującymi. Na Mokotowie normą są żarty w trakcie rozgrzewki i po WODzie. Jedynym w miarę cichym elementem treningu jest METCON, w trakcie którego nikomu nie jest do śmiechu; ale gdy tylko skończy sie przewidziany TimeCap, zaraz zaczynają się śmichy chichy i głupie komentarze. Cisza w GCW w niczym mi nie przeszkadzała – była po prostu inna od tego, do czego przywykłem.
Nie bez znaczenia na pewno było też że przyszedłem tam jako obcy i do tego w niedzielę – a wszyscy wiemy jak to jest w BOXie w niedzielę. Tak, czy owak, było OK – a to najważniejsze.
Świetną odmianą, której mi w rodzimym BOXie brakuje były godzinne zajęcia z mobilności. Przyznam, że tak sobie ustawiłem wizytę w CF GCW, aby w ramach pierwszych zajęć za free załapać się na trening i zajęcia z mobility – i był to super pomysł. Godzina rolowania i rozciągania zrobiła mi baaardzo dobrze. Nauczyłem się kilku nowych ćwiczeń, które na bank wejdą do żelaznego zestawu rozgrzewkowego a przy okazji tak zmordowałem czwórki, że chwilami miałem mroczki przed oczami.
Znaczy się 100% satysfakcji 😉
Z CrossFit GCW wyjeżdżałem tyleż skotłowany, co zadowolony. BOX jest duży, przestronny – jest gdzie i czym ćwiczyć. Gdyby ktoś z prawej strony Warszawy się zastanawiał, czy warto tam zajrzeć – to nie ma co się zastanawiać, tylko do BOXa szorować.
I koniecznie na zajęcia z mobilności – bo kto nie płakał na wałku ten przegrał życie 😉
Wpis odzyskany z archiwalnej strony.
To jest ten rodzaj artykułu, który inspiruje do dalszego poszukiwania wiedzy.