Wracając ostatnio autem z treningu minąłem dwóch biegaczy, na widok których krzyknąłem oż kurwa! a potem zakląłem szpetnie. Przywykłem do tego, że w okresie zimowym na ścieżkach biegowych widać tylko zapaleńców, ale ciepła zima sprawiła że sezon sportowy zaczął się jeszcze w styczniu, skutkiem czego na trasy wybiegł nowy rzut zapaleńców i uwierzcie mi, straszny był to widok.
Znacie to powiedzenie, że ktoś potyka się o własne nogi. Zazwyczaj używa się go w stosunku do kogoś, kto robi coś tak nieporadnie, że aż przykro patrzeć. No więc to był właśnie taki widok – dwóch młodych chłopaczków truchtało w takiej pozycji, że ciężko było określić, czy właśnie się potknęli, czy z potknięcia wychodzą. Zgarbieni, ręce krzywo, nogi koślawo – no obraz nędzy i rozpaczy.
Ale najważniejsze przecież, że wyszli z domu, że wyścig o lepsze ciało już się zaczął…
Turlać się każdy może…
Absolutna większość znanych mi biegaczy biega pod siebie – tak jak umie, tak jak się czuje, jak nogi poniosą. A noszą różnie i efekt tego noszenia jest taki, że biegamy byle jak, bardziej interesując się nabitymi kilometrami, niż poprawną techniką biegu.
Bierze się to powszechnego przekonania, że biegać każdy potrafi i nie ma w tym żadnej filozofii. Znaczy się, może i jest – ale to na wyższym poziomie, u zawodowców – a większość amatorów chce po prostu dobrze wyglądać, lub spełnić marzenie o przebiegnięciu maratonu. Więc wzuwa te buty, biegnie tak jak nogi poniosą i z wypiekami na twarzy loguje wyniki na Endo.
Pęd do nabijania kilometrów jako żywo przypomina początkujących krosfiterów, którzy napatrzywszy się na bardziej doświadczonych kolegów ładują dropsy na sztangę i tańczą z nią po sali. Rozumiem ten zachwyt kilogramami i kilometrami, bo sam przez to przeszedłem i wiem jak to działa, wiem jaki mechanizm w głowie to napędza. Rzecz w tym, że dokładanie kilogramów i kilometrów bez przykładania uwagi to techniki wykonywanego ćwiczenia to najkrótsza droga do kontuzji.
To też wiem z doświadczenia.
Najpierw kijek potem sztanga
Początkujący Krosfiter (o ile trafi do porządnego boxa a nie jakieś fiku miku w siłowni na boku) jest w o tyle dobrej sytuacji, że zanim weźmie do ręki sztangę, musi przejść przez zajęcia dla początkujących, gdzie uczony jest wszystkich podstawowych ruchów. Nikt mu nie pozwoli nawalić dropsów na gryf, żeby sobie udowodnił jakim to bykiem nie jest – najpierw musi się ogarnąć z pustym kijem albo rurką PVC a dopiero później przychodzi pora na ciężary. Na każdym treningu obecny jest też trener, który (jak wynika z mojego doświadczenia) bardziej zainteresowany jest tym, abyś ćwiczył poprawnie, niż tym, ile rekordów w danym treningu zrobisz i w razie czego zwyczajnie poprosi cię o zdjęcie talerzy z gryfu.
Biegacze, z racji tego że nie biegają pod okiem trenera, są w dużo gorszej sytuacji, bo nie ma kto im powiedzieć, że robią coś źle. Nikt im nie zwróci uwagi, że się garbią, krzywo nogi stawiają, nie pilnują oddechu, nie różnicują jednostek treningowych. Nie dostają żadnej informacji zwrotnej na temat tego, czy robią coś dobrze czy źle (za to mają masę lajków pod wrzuconym na fejsa wynikiem z Endo), zaś powszechne przekonanie, że biegać każdy może wcale im nie pomaga – bo po co szukać dziury w całym, skoro bieganie to żadna filozofia?
Robią więc swoje, bardzo często źle. Robią sobie krzywdę, lądują u fizjoterapeutów a potem wracają na ścieżki biegowe nie wiedząc nawet, co było przyczyną kontuzji.
Krzywda instant
Przyczyną kontuzji, pomijając rozbuchane ego i zarżnięcie się kilometrami, są zazwyczaj braki w mobilności i brak wiedzy o funkcjonowaniu ludzkiego ciała. Ludziom sie wydaje, że w pół roku można się przygotować do maratonu (w końcu tak piszą w gazetach i internetach) ale nie wiedzą o tym, że o ile mięśnie i płuca adaptują się bardzo szybko, o tyle tkanki twardsze – ścięgna, chrząstki, stawy potrzebują dużo więcej, niż rok, aby bezpiecznie przygotować się do przebiegnięcia 42km. Dodajmy do tego siedzący tryb życia i przykurcze we wszystkich możliwych miejscach, podlejmy to internetowymi historiami o ludziach, którzy codziennie biegają maraton, podbijmy bębenek historią kolegi z działu obok, który po czterech tygodniach biegania ukończył maraton i żyje – i otrzymujemy wspaniałą mieszankę pt zrób sobie krzywdę.
Wystarczy dodać trochę potu – i gotowe!
Po co szukać dziury w całym
Tym, czego uczy CrossFit (podkreślam – ten dobry a nie fitness podróba) jest świadomość swojego ciała i zrozumienie, że zajebiste wyniki wymagają zajebistych nakładów pracy rozumianych nie tylko jako żyłowanie silnika, ale też smarowanie wszystkich śrubek. Z racji tego, że jest to system wymagający dużej sprawności, bardzo szybko uwidoczni wszystkie twoje słabości – i nie mam tu na myśli braków w sile, tylko w zakresie ruchu. Jeśli jesteś typem pracownika biurowego, który sport ostatni raz widział na zajęciach z W-F w ogólniaku, na 100% masz jakieś ograniczenia. Czy to w przysiadzie, czy w ramionach – bankowo gdzieś niedomagasz a krosfit, sport bazujący na ruchach wielostawowych, znajdzie te niedomagania i wyciągnie na światło dzienne.
No dobrze, ale po co te niedomagania wyciągać, skoro do tej pory świetnie ci się z nimi żyło? Mogłeś z nimi pójść na basen, pobiegać, bica na siłowni przypompować i wcale nie czułeś, że niedomagasz. Po co robić problem z czegoś, co nie przeszkadza? Przecież ty nie chcesz brać udziału w olimpiadzie, tylko dobrze wyglądać i zrobić ten maraton.
Po co te wszystkie korowody?
Słabości trzeba wyciągać i korygować po to, by móc bezpiecznie uprawiać sport. Wyciągać po to, by je naprawić, bo to, że ich nie widzisz to nie znaczy, że ich nie ma. Bolą cię plecy, rypie w lędźwiach, urywa biodra nazajutrz po bieganiu? To bankowo masz coś nie tak ze swoją postawą i jeśli czegoś z tym nie zrobisz, problem będzie się tylko nasilał.
CrossFit nie nauczy cię poprawnej techniki biegu, ale zaszczepi przekonanie, że mobilność i rozciąganie po treningu są równie ważne, co sam trening. Nauczy cię podstawowej wiedzy o swoim ciele, tego jak o nie dbać i co robić, by nie rozlecieć się po dwóch tygodniach.
To są rzeczy, których nie nauczysz się sam, bo nie są dla ciebie ważne, bo przecież bieganie to żadna filozofia.
Bo ty chcesz tylko dobrze wyglądać.
Za chudy na hipstera
Absolutna większość biegaczy to chudziaki, które gdyby tylko wyskoczyły z kolorowych legginsów bez problemu odnalazłyby się na Placu Zbawiciela. Owszem, pobiegnie ci taki połówkę, maraton, czy nawet ultra – ale każ wnieść kilka worków cementu na trzecie piętro, albo zwyczajnie podciągnąć się 10 razy na drążku i zaczynają się [nomen omen] schody.
Rozumiem ten mechanizm – osobie z nadwagą (mniejsza o to, czy faktyczną, czy tylko urojoną) dobra sylwetka oznacza sylwetkę szczupłą, ale uśredniając ludzkie upodobania, dobra sylwetka to sylwetka sportowa (bez przechyłów w stronę króla Osiedlowej Siłowni). Chudy biegacz to po prostu chudy facet a chudy i dobry to jest co najwyżej kurczak z parowaru.
Typowy biegacz jest też zwyczajnie słaby. Słabość tą świetnie widać na podbiegach, które są elementem stricte siłowym. Biegacze boją się podbiegów, ponieważ ich na nich odcina a odcina ponieważ nie mają siły w nogach. Owszem, mają mocne płuca, potrafią lecieć po płaskim ale tylko wtedy, gdy w grę wchodzi wytrzymałość. Tymczasem w CrossFicie, silna noga to absolutna podstawa. Nie znajdziesz w boksie typowego dla siłowni bociana – buldożera z przypakowaną klatą i rachitycznymi nogami, ponieważ każdy CrossFitter wie, że siła bierze się z nogi a dynamika z biodra. Dlatego na pytanie kiedy robisz nogi CrossFitter odpowie zawsze – i tak zazwyczaj jest.
O tym, jak ważna w bieganiu jest siła nóg przekonałem się półtorej roku temu na trasie Łemko Trail. Pomimo żadnych przygotowań biegowych (coś tam truchtałem od czasu do czasu – czyli tyle, co nic) 28 kilometrowy bieg po górach ukończyłem poniżej 4 godzin – bez kontuzji, bez ściany, czy innych sensacji na trasie – wszystko na piwie, burgerach i krosficie.
Nie tam, żebym zachwalał takie metody treningowe, ale to pokazuje, jak ważna w biegu jest silna noga.
Czy ja muszę tak hejtować na biegaczy?
Jak znam życie i internet, zaraz oburzy się jeden z drugim pisząc, że obrażam biegaczy.
Otóż nie, nie obrażam (a przynajmniej nie jest to moim celem) – tylko piszę to, co widzę a widzę, że bieganie przy całej swojej popularności, bardzo często uprawiane jest metodami chałupniczymi, które są zwyczajnie groźne dla zdrowia. Szczególnie jest to widoczne wśród osób początkujących, choć znam też kilku maratończyków, którzy powinni posypać głowę piaskiem z Asicsów
Dlatego polecam CrossFit wszystkim biegaczom, ponieważ jest duża szansa, że dzięki niemu zaczną przykładać uwagę nie tylko do nabijanych kilometrów, ale też techniki tego, co robią. Zrozumieją, że bieganie półmaratonów dla frajdy to niekoniecznie dobry pomysł, szczególnie wtedy, gdy truchta się metodą na Wujka Festera z Rodziny Addamsów.
No i w końcu zaczną wyglądać tak dobrze, jak o sobie mówią 😉
Dowiedz się więcej o PZU 11 Półmaratonie w Warszawie, gdzie do wygrania jest pakiet startowy!
Wpis odzyskany z archiwalnej strony.
Nie często trafia się na tak dobrze napisany i przemyślany artykuł.
Odkryłem to dziś i muszę przyznać, że to zmienia moje postrzeganie rzeczywistości.