Zdrowie

Gotowi na trening, nieprzygotowani do życia

Unknown and unknowable –  to hasło zna chyba każdy krosfiter –  i niekoniecznie mam tu na myśli nadruki z treningowych ciuszków, ale ogólną ideę sportu, który uprawiamy.
Chcemy być sprawni i gotowi na wszystko, cokolwiek życie nam przyniesie – po to dźwigamy sztangi, wchodzimy na kółka, czy upadlamy się na kurwibajku. No i jesteśmy sprawni, wyglądamy nieźle, możemy przyszpanować kolegom i zrobić wrażenie na koleżankach.
Kłopot w tym, że wciąż poruszamy się w życiowej strefie komfortu.

 

Weźmy pierwszą z brzegu, życiową jesienną sytuację –  8 kilo śliwek na zimowe konfitury – ciężar dla krosfitera komiczny, czymś takim nawet rozgrzewki się nie robi –  a tymczasem wrzucony do foliowej, wrzynającej się w dłoń torebki, po minucie staje się bardziej nieznośny od dwóch 32kilogramowych kettli.
I weź z czymś takim zrób dziesięciominutowy spacer do domu.

Nie inaczej jest też w trakcie wakacyjnych powrotów. Lądujesz na lotnisku, odbierasz z pasa torbę, zarzucasz ją na  ramię i  – w zależności od tego, ile trofiejek wieziesz – zaczyna cię rzucać jak Wiplera po klubach. A przecież ta torba waży max 20 kilo z hakiem – dużo mniej od kettla, którym na co dzień trenujesz!

Problem z w tym, że w odróżnieniu od kettla, torba jest duża i niestabilna, co kompletnie zmienia odczuwanie jej ciężaru. Czajnik, który jest mały i ciężki, nie lata na boki w trakcie noszenia ponieważ grawitacja robi swoje i ciągnąc go do ziemi sprawia, że zachowuje się stabilnie. Torba podróżna, z racji rozmiaru oraz zawieszenia na pasku, buja się na boki nie dając możliwości aby nieść ją blisko ciała –  i nagle się okazuje, że choć masz srylion w rwaniu,  tych dwadzieścia parę kilo na pasku  jest wszystkim, na co cię stać.

– A pan co robi w ramach cardio? – Ja? Z taczką sobie popierdalam… #dajeszojciec #cardio #functionalfitness

A post shared by Krzysztof Zapolski (@krzysztofzapolski) on

Dziwne obiekty treningowe dostarczają nowych bodźców i nierzadko każą zweryfikować swoje poczucie zajebistości. Świetnym przykładem takie weryfikacji był w moim przypadku pięćdziesięciokilogramowy worek z piaskiem. Zarzucić 50 kg na wysoko (Power Clean) to dla mnie żaden problem, natomiast 50kg worek, z racji nieporęcznego kształtu i zmiennego środka ciężkości, był dla mnie ciężarem nie do zarzucenia. Nagle się okazało, że worka nie da się chwycić w garść i poprowadzić blisko ciała; że nie jest to tak stabilne jak sztanga; że dźwignie działające na stawy są ponad moje siły –  a to raptem 50 kg było!

Rzecz jasna, doświadczenie wyniesione z pracy ze sztangą w jakimś tam stopniu przekłada się na pracę z dziwnymi, ciężkimi obiektami –  bo jednak w podświadomości zostaje, by nie dźwigać na kocie, spiąć brzuch, najpierw dźwigać z nogi, potem z dupy a dopiero na koniec z pleców – niemniej ich nieporęczne kształty sprawiają, że ponownie czujemy się jak amatorzy i musimy redukować obciążenie.

 

Wiele razy słyszałem argumentację w stylu Siady i martwe ciągi ze sztangą wyrabiają siłę, którą możesz wykorzystać w stosunku do nieporęcznych przedmiotów. Uczysz się poprawnych wzorców ruchowych a ogólna sprawność przyda się w każdej sytuacji. Ciężko się z tym nie zgodzić, problem jednak w  tym, że podniesienie z ziemi 150kg sztangi i 50kg worka ziemniaków to są dwa kompletnie inne ruchy. Owszem, w grę wchodzi siła, stabilność etc, ale ten nieszczęsny worek ziemniaków z racji swojej nieporęczności i niestabilności stanowi zupełnie inne wyzwanie –  bo nie chwycisz go na zamek i nie poprowadzisz blisko ciała.

Worek (czy to ziemniaków, czy cementu, czy czegokolwiek innego) wyślizguje się z rąk, jego zawartość zmienia swoje położenie, musisz go chwycić dłońmi od spodu i spróbować z tym wstać, albo zarzucić sobie na ramię – a tego nie uczą w boxie ani nigdzie indziej.
Najbliższym krosfitowym ćwiczeniem, które można porównać do pracy z workiem ziemniaków jest goblet squat, który krosfiterzy wykonują raz na kwartał, albo i rzadziej – bo przecież liczą się głównie rwania i siady.

Fajnie jest wywijać sztangą, czy kettlem, ale prawdziwe życie ma niestabilny środek ciężkości i non stop wypada z rąk. Dlatego trzeba trenować z dziwnymi obiektami – bo w ten sposób będziemy przygotowani na unknown and unknowable – to prawdziwe, a nie z marketingowych obrazków 😉

Mój podstawowy problem ze sztangą, czy kettlem polega na tym, że są to przedmioty idealne stworzone do pracy siłowej, zaprojektowane tak, by trening był maksymalnie efektywny i bezpieczny –  a tymczasem życie, na które wszyscy krosfiterzy tak bardzo chcą być przygotowani, jest totalnie niewydajne, nieefektywne i źle zaprojektowane. Przedmioty, którymi posługujemy się w pracy siłowej (np. na budowie) nie dają się poprowadzić wzdłuż ciała, nie mają stabilnego środka ciężkości, czy ergonomicznych kształtów –  wskutek czego praca z nimi jest dalece odmienna od tej, którą wykonujemy w boxach, czy innych fitness klubach.

Większość ciężkich  przedmiotów, które dźwigamy w życiu jest jak ów worek – nieporęczna, upierdliwa, nie dająca się porządne złapać. Torba z wakacji, worek cementu, paczka glazury –  to nie są rzeczy, które złapiesz na zamek i poprowadzisz blisko ciała. Tu jest prawdziwe nieznane i niepoznawalne.

Nie chcę tu hejtować krosfitu, czy treningu siłowego w ogóle. Nie chcę też punktować jego funkcjonalności (czemu poświęciłem osobny podcast). Chodzi mi o to, że jeśli mówimy o ruchach funkcjonalnych – czyli takich, które przekładają się na nasze codzienne życie – to warto w treningi wpleść pracę z obiektami, które są takie, jak owo życie właśnie – nieidealne, nieporęczne i ze zmiennym środkiem ciężkości.

Praca ze sztangą czy kettlem, choćby na dużej intensywności, to praca w strefie komfortu. Jeśli w miarę opanujemy technikę, ryzyko, że stanie się coś nieprzewidywalnego jest nieduże – bo sprzęt jest stabilny, nic nie lata na boki i jedynym zagrożeniem jest ego  osoby ćwiczącej.

Dlatego uważam, że warto przeprosić się (albo zapoznać) z takimi rekwizytami jak worek z piaskiem, czy taczka. Warto powiesić kettla na łańcuchu i poczuć, jak metal wrzyna się w dłoń – albo odkurzyć sleda i popchać go po dającej duży opór powierzchni tak, by każdy krok był walką.

 

Warto wyjść poza strefę komfortu nie na zasadzie dziś podkręcę tempo albo dziś wrzucę 10 kilo więcej, tylko wziąć się za coś nowego, trudnego do kontrolowania, nieprzewidywalnego.
Dokładnie takiego jak życie, na które chcemy być przygotowani.

Artykuł odtworzony z historycznej wersji strony.

(1) Komentarz

  1. Jeśli chcesz rzucić światło na nieznane Ci dotąd aspekty – to jest idealne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *