Historia powtarza się za każdym razem, gdy na zawodach ktoś popisze się niestandardowym podejściem do wykonywanego ćwiczenia a wzięty z zaskoczenia sędzia nie wlepi noRepa. Ktoś wrzuci filmik do sieci, któryś z blogerów to skomentuje i ani człowiek się obejrzy a pozostaje tylko ubrać gumiaki, otworzyć parasol i obserwować rozkręcającą się gównoburzę.
Konserwa kontra anarchiści
Linia podziału, choć mocno rozmyta ciskanym z obu stron szlamem, przebiega mniej więcej w tym miejscu, w którym zaczynają się odstępstwa od powszechnie przyjętych standardów. Można więc z grubsza powiedzieć, że jest to konflikt pomiędzy konserwatystami a reformatorami – i jak każdy tego typu konflikt jest zażarty do tego stopnia, że w pewnym momencie człowiek zapomina o co poszło.
Z punktu widzenia purystów (w tym i mnie) sprawa jest jasna: Wszystko, co jest odstępstwem od standardu kwalifikuje się jako no-rep. Standardów nauczają trenerzy w boxie a na zawodach określają je sędziowie. Rzecz w tym, że z sędziowaniem bywa u nas różnie.
Zdarza się, że podczas zawodów sędzia przepuści coś, co nawet dla świeżo upieczonego absolwenta zajęć dla beginnersów wydaje się podejrzane – i pojawia problem, ponieważ z jednej strony należy uznać autorytet sędziego – ale jak tu uznać autorytet kogoś, kto zalicza rzeczy skandaliczne i groźne dla zdrowia?
Je*ać sędziego
I całego boxa jego!
Sytuacja, w której zaskoczony/niepewny siebie sędzia zaliczy kontrowersyjnego repa jest zarzewiem najgorszej kłótni ponieważ jednej stronie daje bardzo silny argument sędzia zaliczył i koniec tematu, druga zaś wścieka się bo widzi, jak przez niewiedzę/niedopatrzenie sędziego zatwierdzane są rzeczy niedopuszczalne, brzydkie i złe.
Mając na uwadze poziom internetowych dyskusji jest to sytuacja bez wyjścia, ponieważ jedni będą obstawać przy swoim (wiemy, że było na granicy, ale sędzia zaliczył, więc morda w kubeł) a drudzy będą się wściekać na kiepskiego sędziego i przeciwników wykorzystujących luki prawne.
Problem z autorytetem sędziego mamy w Polsce taki, że nie ma u nas wystarczająco wielu wykwalifikowanych sędziów, aby obstawić wszystkie organizowane zawody, skutkiem czego do sędziowania brani są ludzie z boxa, który daną imprezę organizuje – co znajduje swoje odbicie w jakości sędziowania.
Owszem, można postulować aby sędziowaniem zajmowali się tylko ludzie z papierem CF Judges course, ale ludzi z rzeczonym kwitem mamy w Polsce tak niewielu, że wystarczyłoby na dwie największe imprezy w ciągu roku – więc jest to zwyczajnie niemożliwe.
Zresztą i tak by podważano ich decyzje, ponieważ wszyscy wiemy lepiej…
Standardy dla frajerów
Ponieważ odwoływanie się do zdrowego rozsądku to mocno ryzykowne podejście (u jednych jest on zdrowy, u innych nieco mniej) najlepiej jest się trzymać standardów określonych przez CF HQ. Są filmiki na CF.com, są standardy z CF Games – można je traktować jako punkt odniesienia przy zaliczaniu powtórzeń.
Niestety, dla reformatorów standardy z CF.com nie są wyznacznikami z kilku powodów. Po pierwsze jest to sprzeczne z ideą CrossFitu, który w ich rozumieniu określa się jako prymat wydajności nad techniką, czyli mówiąc po ludzku nie ważne jak, ważne żeby zrobić, bo w sytuacji zagrożenia nikt nie będzie zwracał uwagi, czy rannego z ziemi podnosisz na kocie, czy na prostych plecach. Z takim argumentem ciężko jest dyskutować, bo to nie jest kwestia tego, co Glassman wymyślił tylko tego, jak oni słowa Glassmana rozumieją.
Ktokolwiek kłócił się z żoną ten doskonale wie o jakim mechanizmie mowa.
Kto nie wie – ten się dowie😉
Drugim argumentem jest skoro CrossFit sam jest nieprawilny to wytykanie niepoprawnej techniki jest niedorzeczne (tu następuje obowiązkowe wspomnienie kippingu, czy butterfly pullups). Przecież ten sport jest niepoprawny z założenia – a skoro jest niepoprawny z założenia to nie ma w nim czegoś takiego jak zła technika, jest co najwyżej innowacja, nowe podejście do tematu.
Tu ponownie daje znać o sobie logika kłótni z żoną – czyli nie ważne, co Glassman powiedział, ważne co jego uczniowie z tego zrozumieli.
Z taką logiką się nie dyskutuje, bo nie ma jak i o czym.
CrossFit Kids dla dorosłych
Nie wiem jak to wygląda w szkołach obecnie, ale mnie na studiach uczono, że aby łamać zasady trzeba je najpierw bardzo dobrze opanować – w przeciwnym wypadku zamiast przemyślanej dekonstrukcji będzie to zwykły barbarzyński rozpierdol. Przekładając to na język sportu można powiedzieć, że aby wymyślać nowe techniki dwuboju, czy ćwiczeń gimnastycznych, trzeba najpierw zostać wymiataczem w wersjach klasycznych. Tymczasem autorami krosfitowych nowalijek są z reguły osoby o umiarkowanym stażu w CrossFicie – a już na pewno nie takie, o których można powiedzieć, że zęby na nim zjadły.
Jakoś nie widać, by za wymyślanie dwuboju na nowo brała się nasza ekipa z regionalsów. Bronek Olenkowicz – mistrz polski Kettlebell – nie próbuje być mądrzejszy od Pavla Tsatsouline.
Cały czub polskiego krosfitu leci klasykiem i mam wrażenie, że nie robi tego z przyzwyczajenia, czy innego strachu przed nowalijkami, tylko dlatego, że tak się robić powinno.
Takie są standardy.
Argumenty w stylu CF to nie olimpiada, w CF standard zmieniają się co roku, Glassman sam się nie trzyma zasad dwuboju dowodzą dwóch rzeczy. Pierwsza jest taka, że (jak to zwykle u nas) w poważaniu mamy zasady, wszystko wiemy najlepiej i żeby udowodnić swoją rację podważymy wszystkie autorytety. Druga jest zaś taka, że ciężko jest nam zrozumieć, że wchodząc do jakiejś gry godzimy się na jej zasady i wg nich gramy a nie kombinujemy na boki, gdzie tu jest kawałek szarej strefy, w której można by pograć po swojemu.
Klasyczne nasze nie będziesz mi mówił, jak mam robić.
Noga z gazu
Zasadą, która wyznaję i stosuję wobec siebie jest jeśli nie umiesz czegoś zrobić poprawnie na danym ciężarze – znaczy się jest dla ciebie za duży. Zdejmij dropsy. To jest tak proste, że aż banalne: jeśli nie wchodzi mi 5 repów na X kg – redukuję ciężar do X minus pięć. Jeśli dalej nie wchodzi – dalej redukuję – aż wejdzie, choćby miał to być pusty gryf.
Do głowy by mi nie przyszło trzymać się uparcie ciężaru i kombinować z techniką, bo ze sztangą jak z samochodem – gdy czuję, że zaczyna autem nosić na boki, zamiast mocniej ściskać kierownicę zdejmuje nogę z gazu i hamuję. W końcu tę technikę wymyślił ktoś dużo mądrzejszy i silniejszy ode mnie. Setki sportowców swoimi sukcesami potwierdziły, że taki a nie inny sposób wykonywania jest najlepszy.
Kim ja wiec jestem, by mówić wuja się znacie, jak wam pokażę jak to się powinno robić?
Wąskie gardło
Ktoś słusznie zauważy, że zawody rządzą się swoim prawem i że krosfit zawodniczy oraz krosfit rekreacyjny różnią sie jak lanos i hummer – toteż moje podejście do CF nijak nie przekłada się na osobę z ambicjami zawodniczymi. Że zawody to poświęcenie techniki i zdrowia na rzecz wyników.
Moim zdaniem to są argumenty tych, którzy ambicjonalnie są już w Carson, tylko ciało za ich ambicjami nie nadąża.
Jakoś nie widziałem, by wspomniany Bronek stosował jakieś udziwnienia ze sztangą, widziałem za to jak na ŁGG pięknie rwie do siadu 130 kg. On nie potrzebował sztuczek ani ułatwień, bo był po prostu świetnie przygotowany. Podobnie robi lwia część polskiej czołówki – oni nie cudują, nie wymyślają krosfitu na nowo – oni się po prostu zajebiście przygotowują i nie muszą kombinować, bo są w stanie wszystko zrobić zgodnie ze sztuką i jeszcze na podium stanąć.
A to oznacza jedno: jeśli musisz się uciekać do sztuczek aby coś wykonać, to oznacza, że nie jesteś jeszcze gotowy i próbujesz ugryźć więcej, niż jesteś w stanie połknąć.
Muscle Up z kapelusza
CrossFit to sport oparty na sztuczkach – bez dwóch zdań – ale są to sztuczki ustandaryzowane i wielokrotnie sprawdzone. Sprawdzali je ludzie dużo mądrzejsi ode mnie – więc przyjmuję, że warto ich słuchać. Mogę nie lubić ich standardów, ale trzymać się ich trzeba, ponieważ jeśli na każdych zawodach będą obowiązywały lokalne standardy wyznaczane przez niekoniecznie wykwalifikowanych sędziów, nastąpi szybkie równanie w dół a zawodnicy będą wyczyniać herezje, byleby tylko zrobić lepszy wynik.
Wychodząc z założenia nie ważne jak, ważne ile popsujemy dyscyplinę, którą rzekomo tak bardzo szanujemy a boxy zamienimy w siłki dla tępych karków – czyli wrócimy dokładnie tam, skąd papa Glassman nas wyprowadził.
Ale być może tego właśnie chcemy.
Może po prostu tęsknimy za osiedlową pakernią?
Polecema Wam zagrać w grę w The Last Guardian.
Wpis odzyskany z archiwalnej strony.
Jeżeli chcesz poszerzyć swoje horyzonty, ten tekst jest doskonałym punktem startu.
Jeśli nie wierzycie, że może być lepiej – przeczytajcie