Kulinaria

Laurka znad pudełka

Wokół cateringu kręciłem się już jakiś czas, ale odstraszała mnie jego cena. Jakbym nie liczył i kogo nie pytał, interesująca mnie dawka kalorii (2,5-3K) to wydatek rzędu tysiąca złotych z ładnym okładem. Trochę dużo.
Poza pieniędzmi w grę w chodziła także logistyka. Nie urządzało mnie poranne dowiezienie jedzenia do domu, ponieważ z dwiema torbami (jedną z jedzeniem, drugą z ciuchami na trening) najpierw musiałbym zaprowadzić córkę do szkoły (w czym przydałaby się trzecia ręka) a później z tym majdanem pchać się do zatłoczonego tramwaju i bankowo, zanim bym na ten swój Mordor dojechał, byłbym spocony jak zwierzę, siny ze wściekłości a żarcie wyglądałoby jak po zmieleniu razem z budą.
Więc nie. Do roboty albo wcale.

Żarcie z ustawki…

Z  polecanymi na fit profilach cateringami mam ten problem, że im nie ufam. Być może za dużo we mnie cynizmu a za mało wiary, ale jeśli polecającym jest ktoś w krosfitowym środowisku znany i jeśli owo polecenie kończy się słowami na hasło xxx dostaniecie xxx procent zniżki przy zamówieniu – to dla mnie takie polecenie automatycznie przestaje być wiarygodne, ponieważ śmierdzi klasyczną marketingową ustawką.

Pierwszy catering znalazłem… z polecenia jednego z czytelników bloga. Zachwalał –  więc wziąłem tydzień na spróbowanie i… Na tygodniu się skończyło. Nie było co prawda jakichś szalonych wpadek, ale miałem wrażenie, że jedzenie jest co najwyżej poprawne. Nazwy cateringu oficjalnie nie podam, ale powiem, że było paleło i dupy nie urwneło.

…i z poczty pantoflowej

Z drugim cateringiem zasięgnąłem rady kolegi, co do którego mam pewność, że jak coś zachwala –  to musi być dobre. Wierzę mu i tyle – a że nad zamówionym cateringiem regularnie się rozpływał na swoim Instagramie –  wierzyłem mu jakby bardziej 😉 Co prawda początki były nieco wyboiste, bo brak strony WWW i kontakt przez prywatne wiadomości na Facebooku nie budują zaufania, ale pamiętając zapewnienia kolegi Krasusa postanowiłem się  nie zrażać i dać szansę firmie pt JEDZENIE Zdrowy Catering.
I to był strzał w dziesiątkę.

zupa tak gęsta, że łyżka stoi

O ile w przypadku pierwszego cateringu miałem wrażenie, że jedzenie jest mocno powtarzalne ( w ciągu tygodnia!) o tyle jedzenie zaskakiwało mnie niemal każdego dnia –  a to pyszny krem z niewiadomo czego a to jakaś tortilla, a to owocowe słodkości domowej roboty, a to omlet na miliard sposobów – w zasadzie każdego dnia w  papierowej torbie znajdowałem coś zaskakującego i bardzo smacznego. Nic więc dziwnego, że po tygodniu testowym bez wahania zapłaciłem za kolejny miesiąc.

wołowina z fetą i warzywami

Mógłbym tak wymieniać po kolei, co się w pudełkach przez ten czas działo, ale za leniwy na to jestem, toteż powiem Wam tylko, że w przeciągu pięciu tygodni zdarzyły się raptem dwa dania, które smakowały tak sobie – i to nie dlatego, że były paskudne, tylko dlatego, że nie przepadam za kuchnią indyjską. Poza tym wszystko było super.  Nawet jak się raz zdarzyła kanapka, to była na zajebistym chlebie, z furą kurczaka, grillowaną cukinią, bakłażanem i nie pamiętam czym jeszcze. Pamiętam za to, że zjadłem ją z ogromnym smakiem 🙂

Nie pamiętam co, ale było zajebiste

O ile początki komunikacyjne były mocno partyzanckie, o tyle później zawsze dostawałem porannego SMSa z informacją, co na mnie czeka w pudełkach a kontakt z obsługą, choć nadal przez FB, był bezproblemowy.

Kuchnia hybrydowa

Z przyczyn finansowo-logistycznych wybrałem rozwiązanie hybrydowe:  1500kcal w  cateringu + śniadanie i kolacja w domu i z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że sprawdza się ono doskonale.
Nawyk jedzenia śniadań mam zakorzeniony tak głęboko, że w czasach, gdy jeździłem na treningi o 6 rano, wstawałem przed piątą, by na spokojnie zjeść posiłek –  więc przesunięcie o kilka godzin nie wchodziło w rachubę. Po zaprowadzeniu dziatwy do szkoły jechałem na trening, potem praca, w pracy catering a po pracy w domu to w zależności od apetytu i planów na wieczór 😉

CheeseBurger z jalapeno i fryty z batatów

Czy hajs się zgadza?

1500kcal dziennie to koszt 50-55zł w zależności od tego, czy wybiera się cztery, czy pięć posiłków. Czy to dużo, czy mało zależy od kilku kwestii.
Pierwsza to apetyt. Ja zjadam dużo, naprawdę dużo – kto był ze mną w knajpie ten wie o czym mowa 😉 Najedzenie się jednym posiłkiem z korpo stołówki to fikcja literacka; nie wspominając już o jakości tego jedzenia –  bo tu znowu zahaczamy o horror.
Średnio w pracy przejadam dziennie jakieś 25-30zł. Wychodzi taniej, jeśli sam gotuję –  ale wtedy dochodzi kwestia czasu spędzonego przy garach i targania się z tym wszystkim do pracy. Finansowo wychodzi więc jakieś 100/150zł więcej, niż normalnie na tydzień. W skali miesiąca robi się tego trochę – ale tu zahaczamy o drugą kwestię a mianowicie czas.

Samodzielne przygotowywanie posiłków to rzecz czasochłonna. Jasne, znam te historie, że to tylko kwestia wrzucenia torebki ryżu do wody, ukrojenia  mięsa, które piecze się raz w tygodniu, do tego  dwa trzy korniszony i sprawa załatwiona – żaden to przecież wysiłek a żarcie samo się robi.
Może u innych samo się robi, ale u mnie zżera masę czasu, który chętnie przeznaczę na odkapslowanie piwa i relaks przy konsoli.

Przygotowanie własnego prowiantu zajmie ci tylko kwadrans…

W moim przypadku samodzielne szykowanie jedzenia wyglądało tak, że w weekend piekłem kawał świni, który przez resztę tygodnia w różnych wariacjach dojadałem. Pomimo tego, że jestem niezłym kucharzem, było to raczej monotonne, nawet jeśli świnię wymieniałem na wołowinę, czy kurczaka.
Tymczasem zawartość cateringowej paczki zmienia się codziennie. Owszem, są elementy prawie stałe – jak omlety, które robione są na milion sposobów, ale poza nimi mam jeszcze w torbie ze 3 pudełka z najróżniejszymi potrawami – a każda inna i każda smaczna.

Catering w obecnym układzie wychodzi mi jakieś 500zł drożej, niż na własnym garnuszku –  i to jest na pewno minus cateringowego rozwiązania. Z drugiej jednak strony, zyskałem około godziny dziennie na własne potrzeby (i mniej ciśnienia na co dzień) zaś dostarczane jedzenie jest tak urozmaicone, jak sam bym nigdy nie przygotował.

Omlet na miliard sposobów

peany na Instagramie

Wrzucając w sieć cateringowy food-porn nieraz żartowałem sobie, że to tylko przygrywka do laurki, którą swojemu cateringowi wystawię – i parafrazując klasyka mogę powiedzieć tylko jedno: słowo się rzekło, laurka na blogu.

Po miesiącu korzystania z JEDZENIE Zdrowy Catering polecam go każdemu, kto myśli o jedzeniu z  pudełka. Nie wiem, jak to wygląda od strony ideologicznej, czy jest paleo, czy bezglutenowo – te rzeczy mnie zupełnie nie interesują. Interesuje mnie natomiast czy jest to smaczne, czy da się tym najeść i czy stosunek cena/jakość jest zrównoważony –  i pod tym względem, jest bardzo dobrze.
Na tyle dobrze, że bez zastanowienia wykupiłem catering na kolejny miesiąc.

Łosoś z migdałami

Nie wiem, czy tym wpisem nie strzelam sobie w stopę, bo JEDZENIE Zdrowy Catering to jeszcze mała, niezmanierowana popularnością firma, która przykłada się do tego, co robi -ale niech tam, zaryzykuję 😉
Uważam, że ludzi wykonujących dobrą robotę trzeba chwalić i promować, toteż z przyjemnością i czystym sumieniem przybijam dajeszojcowego klapsa jakości.

Smacznego 😉

Dowiedz się czy przypadkiem nie potrzebujesz u siebie w domu elektronicznej wagi kuchennej!

Wpis odzyskany z archiwalnej strony.

(2) Komentarze

  1. Czytasz to i nagle zdajesz sobie sprawę, że świat jest pełen niespodzianek.

  2. Tyle, jeśli chodzi o podsumowanie tematu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *