Zdrowie

Czy istnieje krosfit poza boxem?

Miałem to szczęście, że krosfit poznałem w jednym z najlepszych miejsc w Polsce – CrossFit Mokotów. Tam nauczyłem się nie tylko pierwszych DU, HSPU, czy innych muscle upów, ale też poznałem “krosfit od zakrystii. To był mój najlepszy krosfitowy czas i jeśli Bryan Adams kiedyś nagra zaktualizowaną wersję “Summer of 69 –  na pewno będzie w niej zdanie lub dwa o RFCM.
No i będzie nosiła tytuł “Summer of 2013🙂

Tak, jak w piosence Bryana Adamsa, piękne lato zostało przerwane przez prozę życia – zmieniłem robotę, dziecko poszło do szkoły i nagle zorientowałem się, że nie bardzo mi wychodzi godzenie życia rodzinno-zawodowego z regularnymi wizytami w  boxie. Jasnym się stało, że jeśli chcę utrzymać dotychczasowe 4-5 treningów  tygodniowo, muszę poszukać czegoś bliżej pracy, lepiej skomunikowanego i otwartego w weekendy.
Niestety, okazało się, że jedynym miejscem spełniającym te kryteria są sieciowe fitness kluby…

Od świtu do zmierzchu

Największą zaletą ftnesiarni są jej godziny otwarcia –  piątek świątek i niedziela od bladego świtu do późnej nocy. Szczególnie te weekendy, gdy  ranek i przedpołudnie mam przywalone obowiązkami a czas na trening znajduję dobrze po południu (gdy większość boxów jest już zamknięta) albo w niedzielny poranek (gdy boxy są jeszcze pozamykane) – tuż przed wyjazdem do rodziny, do IKEI, bądź gdziekolwiek indziej, gdzie rodzinne plany poniosą .
Ileż weekendów mi te fitness kluby uratowały!

Albo w tygodniu, grubo po dwudziestej – gdy już wszystko w domu ogarnięte i dziatwa położona. Do boxa już nie pojadę, bo ledwo się przebiorę a już trzeba będzie się zbierać – a osiedlowa fitnesiarnia otwarta do jedenastej w nocy, trzy stacje metra od domu…

Za paczkę dropsów

Drugą zaletą fitnesiarni jest ich cena. Nie oszukujmy się – te kilkadziesiąt złotych, które ściągają nam z pensji na multisporta kontra 250 złotych za karnet do boxa to jest nokaut pierwszym uderzeniem. Wiele razy, mijając się z chłopakami z cross treningu słyszałem teksty w stylu “byłem na dniu otwartym w boxie X, ale dwie i pół stówy za karnet – chyba ich pojebało. Rzecz jasna można tu polemizować i argumentować, co stoi za taką a nie inną ceną, ale dla wielu ludzi dwieście pięćdziesiąt złotych to zwyczajnie za dużo.
Ja tam bardzo chętnie ponownie płaciłbym te 2,5 paczki, byleby mieć boxa dostęp tak swobodny, jak do fitnesiarni – ale jest jak  jest i nie ma co gdybać.

Blisko.Tanio. Nie bez wad.

Fitness klub jest blisko, fitness klub jest tani, ale też robienie krosfitu w “strefie funkcjonalnej fitness klubu ma swoje wady. Co prawda  żadna nie ma takiego kalibru, który kazałby krzyknąć “no nie dam rady, wychodzę – ale są.
Większość z nich to drobne niedogodności, które zebrane do kupy potrafią być uciążliwe – ale w sytuacji, gdy masz do wyboru, zrobić trening w warunkach nieidealnych, albo nie zrobić go wcale, wybór jest oczywisty.

Prosto pod gryf

Dla mnie największą uciążliwością robienia krosfitu w fitnesiarni są ludzie, którzy przychodzą robić fitness i zwyczajnie nie wiedzą, jak się zachować w otoczeniu wolnych ciężarów. Pół biedy, gdy strefa funkcjonalna jest w jakiś sposób wydzielona z fitness klubu, ma osobna salę – wówczas można w miarę swobodnie robić swoje. Gdy strefa fitness jest nieogrodzoną “wysepką z RIGiem w centrum klubu, trzeba bardzo uważać na osoby, które zapatrzone w telefony włażą prosto pod sztangę. Robią tak nie z głupoty, czy złośliwości, tylko dlatego, że przyzwyczajeni do maszyn nie mają świadomości, jakim zagrożeniem może być lecące w powietrzu kilkadziesiąt kilo. Zwyczajnie do głowy im nie przychodzi, że coś może się stać.

przy rwaniu zalecam czujność 200%

Niedawno miałem taką sytuację: bumpery na kiju, zbieram się do rwania  –  a tu babeczka idzie prosto na mnie. Żeby jeszcze była odwrócona w drugą stronę, zagapiła się –  to rozumiem –  ale widziała mnie, widziała co się szykuje i  z lecącą sztangą rozminęła się może o 20 centymetrów.
Do dziś nie wiem, czy chciała mi coś udowodnić, czy nie zdawała sobie sprawy z zagrożenia, czy też była zwyczajnie głupia.

Nieużywane, czyli niczyje

Kolejny “ludzki problem bierze się z przekonania, że sprzęt bez użytkownika = sprzęt wolny. Zapomnij więc o tym, że zrobisz np “ghosta, czy “fight gone bad, bo jak tylko zejdziesz z wioseł, ktoś ci na nie wlezie, albo przestawi sztangę, którą robiłeś Sumo Deadlift High Pull – bo przecież na niej nie ćwiczyłeś a on potrzebował miejsca, by robić bicka przed tym konkretnym lustrem.

trening bez bicka przed lustrem się nie liczy

Zdarzają się też sytuacje z drugiego końca spektrum. Wchodzisz na salę, widzisz bezpańską sztangę – “pewnie ktoś po sobie nie sprzątnął – myślisz. Robisz więc rozgrzewkę, dociąganie, jakieś drobne mobilki –  wszystkiego schodzi się jakieś 20/25 minut, po czym nie zdążysz nawet zdjąć bumperów ze sztangi, gdy nagle wpada rozgorączkowany człowiek z awanturą, że to jego sprzęt i on tu ćwiczy –  choć przez ostatni kwadrans oparty o ścianę pisał smsy na telefonie.

Obce ciało

Znajomi, których zaniosło do fitness klubu narzekają głównie na to, że sztangą rzucić nie wolno. Dla mnie to mały problem; nie wolno rzucać to nie rzucam i ćwiczę przyjmowanie na barki. Rzecz jasna – ciężarów submaksymalnych w ten sposób nie zrobię a i na zmęczeniu trzeba bardziej uważać – ale jest to dla mnie do przełknięcia. Bardziej przeszkadzają mi ludzie, którzy nie mają pojęcia jak się zachować –  ale nie winię ich za to, bo to oni są “u siebie a  ja jestem w fitnesiarni “ciałem obcym, ja robię dziwne rzeczy i to ja muszę uważać na nich a nie oni na mnie. Taka jest prawda i trzeba się z tym pogodzić.

Dobre maniery albo butelki

Powszechny w boxach system “nagradzania burpeesami za bałagan, jakkolwiek brutalny, jest bardzo efektywny i szybko uczy tych, których rodzice za młodu  nie nauczyli, że zabawki należy odnosić tam, skąd się wzięło. W fitnesiarniach tego nie ma i bywa że sprzętu trzeba szukać po całym klubie. Owszem, zdarzają się trenerzy, którzy uczulają swoich podopiecznych, albo (o zgrozo!) sami sprzątają potreningowy pierdolnik, niemniej zdarza się, że gryf jest w jednej części klubu, bumpery w drugiej a zaciski rzucone gdzieś w kąt.

To, co w boxie jest normą – czyli dbanie o miejsce, w którym ćwiczysz –  w fitness klubach jest dopiero w powijakach. Ludzie wchodzą “za darmo i zachowują się “jak za darmo.

Rzecz jasna nie wszyscy, ale nagminnie zdarza się, że ktoś rzuci pustym gryfem o ziemię albo zostawi po sobie bajzel.

W boxie tego nie uświadczysz ponieważ box to społeczność a ta, oprócz funkcji wspierająco rozrywkowej, pełni też funkcję “kontrolną. Jesteś częścią grupy i zachowujesz się tak, jak grupa. Grupa sprząta –  sprzątasz i ty.

W fitnesiarni jesteś wolnym atomem – wpadasz, robisz swoje, wypadasz –  a to, czy po sobie sprzątniesz czy nie, jest kwestią tego, czy wyniosłeś z domu wychowanie, czy puste butelki do skupu.

Dla osoby “wychowanej w boxie wizyta w fitness klubie może być lekkim szokiem cywilizacyjnym, nawet jeśli kiedyś tam człowiek bywał na siłowni i co nieco pamięta.
Czasami trzeba ugryźć się w język widząc to, co swoim podopiecznym sprzedają trenerzy personalni. Czasami odwrócić głowę, by nie parsknąć śmiechem na widok ćwiczeń żywcem wyjętych  z “gym fail compilations. Czasem udać że nie widzisz tego obrzydzenia, które budzi twój przemoczony podkoszulek a czasem po prostu mieć wyjebane, gdy patrzą na ciebie jak babę z brodą, bo jako jedyny nie masz słuchawek w uszach i robisz setkę Burpees na czas.

Kolorowe jarmarki

Jeśli chodzi o sprzęt –  z tym bywa różnie. W jednym klubie jest full wypas na dwadzieścia sztang i grube dziesiątki bumperów, w innym zaś kilka wygiętych kijów i kierownice od samochodów. Generalnie jednak ze sprzętem do OLY jest coraz lepiej i widać, że kluby inwestują w krosfitnes. Co prawda kettle nadal kolorowe i każdy z innej bajki (żaden z CKB) niemniej jest czym trening zrobić nawet wtedy, gdy ludzi w klubie huk – a to jest najważniejsze.

Najciekawszym sprzętem stojącym w fitnesiarniach są kolorowe RIGi z drabinkami, jakimiś wypustkami do mocowania sztang, podwójnymi drążkami, na których za cholerę nie idzie zrobić kippingu bo można głową w coś przypieprzyć… Nie wiem, co bierze pan konstruktor tychże, ale telefon do dilera przyjmę z wdzięcznością😉

Stabilizacja przede wszystkim!

Żarty żartami, ale zdarza się też, że RIG przykręcony jest do podłogi tak niestabilnie, że zrobienie bar MU wprawia całą konstrukcję w dygoty i trening jest zwyczajnie niebezpieczny. Managerowie w fitness klubach już zrozumieli, że z krosfitu jest pieniądz, ale jeszcze nie do końca w ten krosfitnes umią – a już na pewno są tacy, którzy nie umieją dokręcić RIGa do podłogi.
Ale już, nie dworuję, bo to tylko jeden taki przypadek😉

Krosfit na pół gwizdka

W fitness klubie można próbować robić krosfit, ale nigdy nie będzie on tak komfortowy, jak w normalnym boxie. W każdej fitnesiarni, którą odwiedziłem, było coś nie tak – w jednej RIG, na którym strach było się podciągać, w drugiej sztangą rzucić nie można, w trzeciej ludzie ładują się prosto pod gryf. Nie jest to z mojej strony pretensja, czy narzekanie, tylko stwierdzenie faktu. Fitness kluby nie są stworzone do robienia krosfitu a obecne w nich strefy funkcjonalne to wynik kompromisu i próba dostosowania się do oczekiwań klientów.

Z mojego punktu widzenia sytuacja jest jasna. Chcesz komfortowo trenować krosfit? Chcesz mieć pewność, że nikt ci ergometru nie zajumie, pod sztangę nie wlezie a sprzęt będzie taki jak trzeba? To idź do boxa – tam są inne obyczaje, ludzie są inaczej wychowani przez trenerów i każdy rozumie, na czym polega sport, który uprawiamy.

Strefa funkcjonalna w fitness klubie, choćby najlepsza, zawsze będzie tylko zamiennikiem. Rzecz jasna, da się w niej zrobić prosty trening, czy ciężary bez podejścia do maxa, ale nigdy nie będzie to tak komfortowe, jak w boxie, zaś pewnych rzeczy się po prostu zrobić nie da –  bo brak sprzętu, brak miejsca, bo ludzie nie rozumieją, że skakanka boli.

Mówiąc wprost: robienie krosfitu w fitness klubie to fikcja.
Krosfitnes – Skolko ugodno – ale prawdziwy krosfit robi się tylko w miejscu do tego przeznaczonym. Czyli w boxie.

Albo półśrodek albo nic

Pomimo tych wszystkich niedogodności, korzystam ze “stref funkcjonalnych i robię w nich co mogę, ponieważ wbrew temu, co mówią krosfitowe memy, to życie rodzinno-zawodowe jest najważniejsze i to pod nie dostosowuję całą resztę.

Mając do wyboru “zrobić co się da albo nie zrobić nic, wybór jest oczywisty. Robię to co mogę, tam gdzie mogę, zaś “prawilny krosfit zostawiam sobie na okazjonalne wizyty w zaprzyjaźnionych boxach.
Bo priorytetem jest praca i rodzina.

Wpis odzyskany z archiwalnej strony.

(1) Komentarz

  1. Zawsze warto poszerzać swoje horyzonty. Ten artykuł jest do tego idealny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *