Przez ostatnich kilka tygodni cały CrossFitowy światek żył eliminacjami do regionalsów – CrossFit Open. Jakkolwiek sam nie brałem w nich udziału, był to dla mnie mocno emocjonujący czas – a to z tej racji, że o udział w regionalsach starał się nasz boxowy trener i kolega Bartek Więckowski. Nie od dziś wiadomo, że dobry doping ze strony kibiców daje +10 do siły i chwilowe kody na nieśmiertelność – więc naturalnym było, że kto mógł, ten wpadał do boxa kibicować Bartkowi w jego zmaganiach. Koniec końców, Bartka wysiłkiem i naszymi krzykami udało się zdobyć 19-te miejsce w Europie, co uważam za MEGA osiągnięcie, za które Bartkowi należy się DUUUUŻY worek owsa – bo to koń co się zowie 😉
Zawsze powtarzałem, że kibicowanie jest nie dla mnie, że mnie to nie kręci, że w moim odczuciu sport to indywidualna walka każdego zawodnika i kibicowanie nie ma tu nic do rzeczy. Spotkania na Openach pokazały mi, jak bardzo się myliłem – okazało się, że kibicowanie to zajebista frajda, tylko trzeba znaleźć sport, który cię naprawdę kręci i zawodnika, którego chcesz dopingować.
Emocje, które towarzyszyły walce Bartka były nie do opisania – dlatego też nawet nie będę próbował. Kto widział umieszczony a FB filmik ten wie, o co chodzi. Kto nie widział – może go obejrzeć ponizej.
Po raz pierwszy też udało mi się zobaczyć, co znaczy całkowite wyprucie i czym różni się CrossFitter zawodowy o rekreacyjnego.
CrossFiterzy lubią mówić o sobie, że jadą po bandzie, z dumą noszą koszulki z napisem but did you die?, ale na treningach rzadko kiedy widać kogoś, kto NAPRAWDĘ ociera się o ścianę. Zazwyczaj trenujemy na 90, góra 95% mocy, do granicy dochodząc raz, dwa razy w miesiącu (albo i rzadziej) – tymczasem u Bartka każdy jeden trening to była ekstrema. Nigdy wcześniej nie widziałem człowieka tak wycieńczonego, z takim obłędem w oczach, tak żyłującego się do granic możliwości. Po skończonym 15.3 wyglądał jakby UFO zobaczył – rozdygotany, roztrzęsiony, wzrok nieobecny- widać było, że doszedł do ściany i gdyby ktoś wówczas zapytał go jak ma na imię, mógłby się nielicho zdziwić usłyszaną odpowiedzią.
Granica oddzielająca CrossFittera zawodowego od rekreacyjnego polega min. na tym, jak wiele jesteś w stanie z siebie wydusić. Czy tylko męczysz się, czy też dajesz z siebie maxa. Czy naprawdę jedziesz na całość i wypruwasz z siebie podszewkę, czy się asekurujesz. Kiedyś już o tym pisałem a niedawno miałem okazję zobaczyć to na żywca – piorunujące wrażenie. Tym większe, że nie był to żaden jutubowy bóg – Fronig czy inny Fraser – tylko kolega z boxa, człowiek, którego spotykam na co dzień.
Openy się co prawda skończyły, ale nauka pozostaje. Nauka taka, że w sporcie wyciągniesz tyle, ile dajesz – i ani grama więcej. Że nie da się być zajebistym, bez otarcia o ścianę. Że musisz być, jak to ładnie określiła Camille Lebalnc Bazinet willig to die.
I że zajebiście jest dopingować tych, którzy mają tyle odwagi, by to zrobić.
Wpis odzyskany z archiwalnej strony.
Czytając to, dostrzegłem, jak wiele jeszcze mogę się nauczyć.