Zdrowie

Moda Na Burpees

Od jakiegoś czasu w krosfitowym światku panuje moda na karanie. Wiem – brzmi to, jakby każdy namaszczony przez papę Glassmana miłośnik rwania na siad dołączył do klubu BDSM, ale chodzi o rzecz znacznie mniej wyrafinowaną. Chodzi o dyscyplinowanie przez zajebanie.

Mechanizm jest prosty – dybie się delikwenta, który zostawił po sobie nie sprzątnięty po treningu sprzęt, robi owego sprzętu foto, następnie wrzuca na fejsbuka i za każdego pod taką fotką lajka winowajca ma zrobić jednego burpeesa.
Jak nietrudno się domyślić burpeesy lecą w setki a winowajca w trupa.
Ot –  taka krosfitowa lekcja porządku…

Owo przywoływanie do porządku budzi mój spory niesmak – bo jak dla mnie przypomina bardziej polowanie na jelenia połączone z grupowym samosądem, niż zwrócenie uwagi na niestosowne zachowanie.
Ale po kolei.

Człowiek, który nie sprząta po sobie po treningu to moim zdaniem zwykła fleja. Nie przyjmuję argumentu, że  ktoś zapomniał, zagadał się, czy co tam jeszcze – sprzątniecie po sobie jest jak spuszczenie wody w  sraczyku –  nie czekasz z tym aż kupa ostygnie, tylko robisz swoje i od razu spuszczasz wodę. To jest tak oczywiste, że szkoda o tym gadać.

Owszem, raz na ruski rok każdemu zdarzy się dojechać tak, że zgłupieje do  reszty i czegoś tam zapomni zabrać z podłogi – sam po misficie zapominałem zabrać ręcznik – ale u licha, zapomnieć, że się zostawiło załadowaną żelazem sztangę?
No bez jaj…

Rozumiem, że można treningiem złachać się do etapu, na którym problemem jest nie tylko odniesienie sztangi na miejsce, ale wręcz utrzymanie się na nogach – bywam w tej strefie  dość regularnie i wiem, jak to jest nie móc wstać z podłogi – ale wiecie co wtedy robię? Po prostu nie wstaję. Kiedy dojadę się do dygotów, daję sobie czas na powrót do jako takiej normalności i kiedy już jestem w stanie utrzymać się na czworaka, a potem stanąć na własnych nogach – wtedy sprzątam bajzel, który po sobie zostawiłem –  odnoszę kettla, rozkładam sztangę, czyszczę ergometr czy inne GHD. Nie myślę o tym, po prostu to robię, bo jest to dla mnie tak samo oczywiste, jak spłukanie umywalki po myciu zębów, czy spuszczenie wody w kiblu po  porannej dwójce.

Tak jak nie znoszę robienia bajzlu z boxa –  bo przecież to nasza wspólna sala treningowa, miejsce, w którym mamy spędzać the best hour of your day – tak nie przemawia do mnie idea karania burpeesami. Rozumiem jeszcze sytuację, gdy zapominalski jest recydywistą znanym z tego, że regularnie zostawia po sobie chlew –  wówczas burpeesy są jak najbardziej na miejscu; ale nie akceptuję sytuacji, w której czatuje się na frajera tylko po to, by w majestacie prawa zasypać go karnymi burpeesami. Dla mnie to jest zwyczajny lincz.

Niestety, ostatnimi czasy przywoływanie do porządku zapominalskich zaczyna przypominać jakąś sadystyczną zabawę w dopierdalanie. Ktoś zapomni sprzątnąć kettla, czy wałka –  już leci focia na fejsbuka, już pojawia się debilny, bo nawiązujący do debilnej sytuacji komentarz wiecie co z nim zrobić –  i zaczyna się szczucie w majestacie prawa –  bo przecież bałaganiarz, sam się o to prosił, więc zalajkujmy go do upadłego.

Uważam, że za pierwszym razem trzeba zawsze upominać i tłumaczyć –  bo wszyscy popełniamy błędy i każdemu zdarza się zapomnieć. Argumentacja jak raz zrobi 500 Burpees to zapamięta na długo zupełnie do nie mnie przemawia, bo w myśl tej logiki, powinienem swojej córce spuścić manto za pierwszym przewinieniem – żeby popamiętała na przyszłość – co jest debilizmem tak oczywistym, że nie podlega żadnej dyskusji. Rzecz jasna, dorosły to nie dziecko i dotyczy go mniejsza taryfa ulgowa, niż ta stosowana wobec sześciolatka, ale mimo wszystko, dopierdalanie człowiekowi kilkuset Burpees za pierwszym razem uważam za zwykłe okrucieństwo i sadyzm rozmyty w decyzji zbiorowej –  bo przecież nie tylko ja lajkowałem, ja tylko jednego burpeesa dorzuciłem…

Dajmy se z tymi burpeesami na luz i zachowajmy je dla recydywistów – ci niech skaczą do upadłego – ale gdy ktoś raz na ruski rok zostawi gdzieś kettla, czy gumę, na której się podciągał, to wystarczy mu o tym powiedzieć. Sam nie raz i nie dwa odnosiłem na miejsce zabłąkane sprzęty i celebrycka korona mi z głowy nie spadła.

Jesteśmy dorośli i nie musimy się uciekać do tak drastycznych środków. Jasne – rozumiem krosfitowy etos twardzielstwa i jazdy na RX, ale znajmy w tym umiar i, pozwolę sobie na metaforę, nie ucinajmy rąk za kradzież batonika.

Bo  gdy zostaniemy z jedną ręką, ćwiczenie Clean & Jerk nabierze bardzo dosłownego znaczenia…

Wpis odzyskany z archiwalnej strony.

(1) Komentarz

  1. Były już podobne treści, ale te są dużo ciekawsze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *