Lifestyle

Chciałabym, chciała…

Sześć lat temu trafiłem na stronę człowieka, który codziennie wykonywał jeden projekt. Ponieważ tak, jak ów człowiek, pasjonowałem się wówczas grafiką 3D, zafascynowany jego obrazkami zapragnąłem być taki, jak on i codziennie robić coś – cokolwiek – byleby codziennie urwać z zawodowego kołowrotu godzinkę dla siebie i zrobić coś kreatywnego.
W postanowieniu wytrwałem niecałe cztery miesiące – raz wypadło to, raz tamto a kiedy indziej po prostu życie stanęło w poprzek planów i nie było z czego urwać tej godziny.
Projekt upadł i choć kilkukrotnie próbowałem go reanimować, było to jak batożenie zdechłego konia.

W chwili, gdy to piszę, facet popełnił trzytysięczny rysunek. W chwili, gdy to czytacie, na tapecie jest już pewnie 3000 któryśtam. Za trzy i pół roku będzie czterotysięczny. Za siedem lat stuknie piątka- jestem co do tego przekonany. Skoro przez niemal dziesięć lat, dzień w dzień, piątek świątek i niedziela, czy święta, czy pogrzeb, czy narodziny dziecka miał w sobie siłę by usiąść i poświęcić godzinkę (a czasem duuużo więcej) na stworzenie nowego obrazka, spokojnie uwierzę w kolejne dziesięć a nawet dwadzieścia.

Podziwiam faceta, bo ma siłę woli, której mi brakuje. Co prawda teraz to pewnie już nie tyle kwestia siły woli, co nawyku, biologicznej potrzeby – po dziesięciu latach to już mu się pewnie zwoje mózgowe w drugą stronę pozwijały (bo wiecie, że nawyki wywołują trwałe zmiany w fizycznej budowie mózgu) –  ale nie zmienia to faktu, że aby dojść tu, gdzie jest, musiał się wykazać nieprawdopodobnym uporem i zawzięciem.

Podobnie jest z czołowymi sportowcami – praca, praca i jeszcze raz praca. Sranie w banie, że talent,  geny, czy inne predyspozycje po ciotecznym stryju. Praca, konsekwencja i codzienny zapierdol – tak się wchodzi na szczyt, bez względu na to, czy będzie to pudło w Carson, medal olimpijski, czy pierwszy siłowy muscle up.

Codzienna ciężka praca (dodajmy, niczym nie wymuszona praca – on to wszystko robił z własnej nieprzymuszonej woli) trzymanie żelaznej konsekwencji to cecha charakterystyczna dla ludzi, moim zdaniem, nieco szurniętych. Nie wiem, jak upartym i zaciętym trzeba być, by zmusić się do tej godzinki-dwóch już nawet nie w dniu narodzin dziecka, czy pogrzebu kogoś z rodziny –  bo to sytuacje ekstremalne są –  ale choćby po zwykłym koszmarnym dniu w robocie. Każdy ma czasem taki dzień, kiedy czuje się przeżuty i wypluty – zdecydowana większość daje sobie wówczas na luz, co jest zrozumiałym ludzkim odruchem, bo wszyscy mamy swoje granice i każdy potrzebuje czasem zjechać do zajezdni na wymianę płynów. Są też jednak i tacy, którzy napierają mimo wszystko – i to o nich mówi się, że championami, mistrzami. Nie do zajechania.

Można szukać wymówek, że nie mam silnej woli, nie mam czasu, nie mam tego, czy owego. Można rozdrapywać porażki i usprawiedliwiać je zrezygnowanym trudno, taki jestem. Można bardzo chcieć i jeszcze bardziej żałować, że się nie ma – ale to moim zdaniem droga do nikąd. Jeśli nie odnieśliśmy w czymś planowanego sukcesu to znaczy, że zwyczajnie nam na tym nie zależało. Po prostu.

Różnica między brazylijskim wirtuozem piłki a rodzimymi partaczami jest taka, że dla jednych jest to przepustka do lepszego życia a  dla drugich pomysł na wygodne życie. Kenijczycy zapierdalają jak wściekli bo wiedzą, że to dla nich jedyny sposób na wyrwanie się z piaszczystego zadupia hen na krańcu świata.
Jedni czegoś chcą tak bardzo, że są w stanie poświęcić temu życie i zdrowie, dla innych zaś jest to money for nothing and chicks for free.
I to cała różnica.

Co jakiś czas biorę się za nowe rzeczy, które obiecuję sobie robić regularnie (pisanie bezwzrokowe, hello?) i regularnie zdycha to po trzech, czterech tygodniach. Jedynie CrossFit się utrzymał –  ale to dlatego, że trafił w dobrą niszę, wypełnił jakąś wewnętrzną potrzebę. Nigdy nie musiałem do niego zmuszać i nim skończę się rozciągać po treningu, myślami jestem już na kolejnym.
To jest mój (prawie) codzienny projekt, który realizuję już ponad dwa lata.

Jeśli coś ci nie idzie to tylko dlatego, że nie przykładasz się wystarczająco mocno. Jeśli człowiek czegoś pragnie –  to znajdzie na to i czas i siły, bo chcący szuka sposobów a nie chcący powodów. Nie nauczyłem się tego cholernego pisana bezwzrokowego, bo aż tak mi na nim nie zależy, bo to pragnienie z gatunku fajnie by było. Gdybym miał pisaniem zarabiać na życie, pewnie dawno już bym popierniczał na klawiaturze jak zawodowa stenotypistka.
Ale mi nie zależy –  więc nie umiem.

Z drugiej strony jest sztanga, są muscle upy i mobilność – rzeczy na których mi zależy –  więc znajduję na nie czas choćbym jechał w drugi koniec Europy na korporacyjne urwanie głowy. Gdzie bym się nie ruszał, mam że sobą piłeczkę do tenisa, żeby w wolnej chwili rozmasować to, czy tamto; rozciągam się, znajduję chwilę na mobilność.
Bo mi na tym zależy.

Jeśli coś ci nie idzie, zapytaj siebie co z tego chcesz wynieść i co Ci to da? Czy to głębokie pragnienie, czy tylko zwykła zachciewajka.
Jeśli odpowiesz sobie szczerze, to jedno pytanie rozwiąże większość problemów z brakiem motywacji. Jeśli skłamiesz – będziesz usprawiedliwiać swoje porażki aż w końcu pogodzisz się z przegraną.

Wpis odzyskany z archiwalnej strony.

(1) Komentarz

  1. To jest ten rodzaj treści, który inspiruje i prowokuje do refleksji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *