Krosfiter jest trochę jak nawiedzony kaznodzieja, który gdziekolwiek zawędruje, tam musi lokalną parafię odwiedzić i kazanie wygłosić. Nie inaczej jest i ze mną – gdzie mnie nie poniesie, czy to urlop, czy tylko podróż służbowa – pierwszym co robię jest rozeznanie w okolicznych boxach i zaplanowanie wizyty duszpasterskiej.
Znaczy się treningu.
Fitmania Olsztyn
Przy okazji wizyty w Lidzbarku Warmińskim postanowiłem podskoczyć do Olsztyna, co by odwiedzić Bronkową Pieczarę, tudzież bardziej oficjalnie klub fitmania Olsztyn, skąd wywodzi się jeden z najlepszych rodzimych krosfitowych rozrabiaków.
Ponieważ jestem nieco ortodoksyjny i uważam, że miejsce krosfitu jest w garażu a nie w centrum handlowym, lokalizacja klubu zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie – tu jakiś magazyn, jakiś garaż, jakieś palety – a tu opona, GHD i cztery ergometry – czyli wszystko na swoim miejscu.
Na wejściu do klubu przywitała mnie ściana supli i fura statuetek z chyba wszystkich możliwych rodzimych zawodów. To już wiadomo, czemu ten Bronek taki duży – chciałoby się powiedzieć 😉
Ale na bok żarciki – wejścióweczka, szatnia, kibelek – i wiu na salony.
Sam klub jest nieco kiszkowaty (w sensie kształtu) ale z głową rozplanowany. Wzdłuż jednej ściany ciągnie się RIG, na którym spokojnie może ćwiczyć kilkanaście osób na raz, wzdłuż drugiej rozłożone są ciężary, sztangi, piłki, kettle i co tam jeszcze w treningu jest potrzebne, zaś z sufitu dyndają liny i kilka par kółek.
Klimat Fitmanii kojarzy mi się z klasycznym garage gym – czyli pierwocinami CrossFitu. Nie za duży (pi razy oko na kilkanaście, max 20 osób) odpowiednio obskurny, szorstki – widać, że nie jest to miejsce dla chłopaków, którzy w torbie noszą odżywkę do włosów, tylko miejsce w którym leje się pot.
Jak to zwykle w garażu bywa – szatnia jest mała a prysznic grupowy – ale kto powiedział, że osławiona CrossFit Community wykuwa się tylko ze sztangą w ręku?
Co prawda na treningu zmordowałem się haniebnie i do dziś mnie racice bolą, niemniej wrażenia z wizyty w fitmanii mam bardzo pozytywne. Nie wiem, jak wyglądają regularne treningi, ponieważ asekurancko wpadłem na open gym, ale obstawiam, że Bronek nie da swemu stadku krzywdy zrobić.
One World Giżycko
Z reguły nie gram w totka, ponieważ bardziej wierzę w uczciwą pracę, niż w łut szczęścia – ale przy najbliższej okazji chyba dam losowi szansę, ponieważ jadąc na poranny trening do Giżycka trafiłem idealnie w ten jeden dzień w roku, gdy klub trzeba było zamknąć w trybie pilnym. Nie było to fajne, ale życie to życie – sytuacje nieprzewidywalne się zdarzają i trzeba je przyjąć na klatę. Z drugiej strony są też okazją do przekonania się, kto ze znajomych lubi wbić szpilę i podrzeć łacha – ale to taka luźna dygresja na temat rodzimej CrossFit Community.
Nie dając za wygraną postanowiłem wpaść do Giżycka kilka dni później – i jak się okazało, była to świetna decyzja, ponieważ One World Giżycko to idealny przykład na to, że nie należy oceniać książki po okładce.
Z zewnątrz niski parterowy budyneczek, nie za duży, taki zupełnie niepozorny – za to w środku…
Dawno nie widziałem tak wydajnie i sensownie zaaranżowanego – a jednocześnie tak dobrze wyposażonego boxa. Jest w nim wszystko, czego można chcieć – jerk blocki, sanki, ergometry, GHD, kurwibajk, liny (6 stanowisk!), opona + kilka rodzajów młotków do napieprzania, ławeczki oraz cała masa krosfitowych oczywistości w stylu sztangi kettle, piłki i co tam jeszcze dusza zapragnie.
Najlepsze jest jednak to, że przy ograniczonej przestrzeni i furze sprzętu, jest tam wciąż sporo miejsca na robotę. Nie wiem, jak w trakcie regularnych treningów, ale podczas open gym na głównej sali, ćwiczyło nas siedem osób i miałem wrażenie, że spokojnie wejdzie jeszcze z dycha i na luzie będziemy tańczyć w parach.
Podobnie jak w Fitmanii, ceną za maksymalizację przestrzeni do ćwiczeń jest mała szatnia i prysznice, ale jak na takie bogactwo sprzętu przy tak ograniczonej przestrzeni, jest moim zdaniem zajebiście przez duże Z.
Do tego dochodzą takie małe smaczki, jak stylizowane targety do WallBalli – metalowe, z wyciętym logo klubu – niby mały, nieistotny drobiazg, ale dla mnie takie właśnie małe drobiazgi robią duży klimat.
Plusem odwiedzin w One World Giżycko była możliwość zobaczenia jednego z najlepszych polskich krosfiterów – Łukasza Trzonkowskiego – w trakcie treningu. Podobało mi się to, że poza pracą nad swoją działką miał też oko na to, co się dzieje na sali i w razie potrzeby komentował, doradzał. Widać w tym było takie gospodarskie dbanie o zagrodę i zgromadzony w niej przychówek – że poziom i bezpieczeństwo klubowiczów są nie mniej ważne od przyszłorocznych regionalsów.
I to się chwali – bo jak wiadomo, pańskie oko konia tuczy.
66% czyli prawie PR 😉
Co prawda nie udało mi się zrealizować pełnego urlopowego planu krosfitowego i nie dotarłem do CF Mrągowo, niemniej to, co udało mi się odwiedzić i zobaczyć, zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie. Oba kluby mają swój klimat i charakter, sprzętu w nich nie brakuje a osoby właścicieli pozwalają być spokojnym o poziom prowadzonych zajęć.
Fajnie było też spotkać zawodników z czuba krosfitowego peletonu i, jak to miało miejsce w Giżycku, podejrzeć ich przy robocie. Nie tam, żebym nagle w trakcie jednego spotkania wywęszył wszystkie ich sekrety (choć mogę wam zdradzić, że mocna dwójka Bronisława moc swoją bierze z farby w sprayu 😉 ) niemniej zawsze czegoś nowego się człowiek dowiedział.
Reasumując: miejscówki są z charakterem a chłopaki na luzie – więc jak tylko będziecie przelotem przez Mazury (tudzież Warmię) wyślijcie żony/dziewczyny na plażę a sami szorujcie na krosfit.
Będą państwo zadowoleni!
Artykuł odtworzony z historycznej wersji strony.
To jest ten rodzaj treści, który inspiruje i prowokuje do refleksji.