Technologia

Dlaczego do BOXa nie wejdziesz na kartę multisport (tudzież innego benefita)

Ile razy CrossFitowa dyskusja nie zahaczy o fitness karty, tyle razy rozpętuje się shitstorm. Ta z pozoru banalna i oczywista kwestia generuje emocje nie mniejsze niż spekulacje, który z czołowych polskich CrossFiterów wącha sterydy i wstrzykuje marihuanę. Tymczasem, jeśli spojrzeć na temat chłodno i obiektywnie, sprawa jest tyleż banalna, co oczywista.

Zdecydowana większość BOXów nie akceptuje fitness-kart z jednego zasadniczego powodu: Nie opłaca im się to. Wszystkie te benefity/multisporty bazują na tym, że klient wpada do lokalu raz-dwa razy w tygodniu a zysk generuje się efektem skali (to tak w DUŻYM uproszczeniu). Gdyby nagle posiadaczy fitness kart coś tknęło i zaczęli przychodzić na treningi 4-5 razy w tygodniu, cały ten system poleciałby na łeb na szyję, bo księgowym przestałyby się dodawać słupki w Excelu a ludzie pozabijaliby się w kolejce do szafki.

Fit-karciany biznes działa dlatego, że większość posiadaczy tych kart to okazjonalni sportowcy. Nie oceniam, czy to dobrze czy źle, rzecz w tym, że tak po prostu jest. Pracuję po korporacjach od dziesięciu lat i widzę, jak ludzie z tych kart korzystają. Owszem, zawsze znajdzie się kilku zapaleńców, którzy niemal śpią na sali treningowej, ale zdecydowana większość ludzi z tych kart nie korzysta albo korzysta incydentalnie. Płacą ¼ wartości (resztę sponsoruje firma) na wszelki wypadek, bo może się przyda i wpadają na fitness jak ich sumienie po świętach ruszy.

Jak wspomniałem, karciany biznes opiera się na masie, efekcie skali – i jest to dokładne przeciwieństwo tego, na czym opiera się CrossFit – czyli zajęciach dla małych grup. CF to sport dla tych, którzy nie traktują aktywności rekreacyjnie. Owszem, znajdą się i tacy, ale po ponad dwóch latach spędzonych w BOXie kojarzę raptem kilka takich osób. Dosłownie kilka.

CF to w zdecydowanej większości sport zapaleńców, którzy nie traktują treningu jako sposobu na plażową sylwetkę last minute. To także skomplikowane technicznie ćwiczenia, których nie nauczysz się po dwóch, trzech, czy pięciu zajęciach. Oczywiście, wszystko można przeskalować do poziomu emeryta, jednak  nie o to w tym sporcie chodzi. Aby móc w miarę swobodnie brać udział w treningu, trzeba spędzić sporo czasu na szlifowaniu techniki a tego nie da się osiągnąć wpadając do boxa dwa razy w tygodniu podpompować bica przed dyskoteką. To trwa miesiącami i wymaga uporu oraz konsekwencji – czyli cech, które z punktu widzenia karcianego fit-biznesu są jak najbardziej niepożądane, bo psują efekt skali.

Stygmaty i wyrzuty sumienia

Ilekroć się wspomni o tym, że większość posiadaczy fit-kart to niedzielni sportowcy zaraz podnosi się larum ze strony tych, którzy posiadane karty wyciskają aż się nadruk łuszczy – że się ich stygmatyzuje, stawia po gorszej stronie, wrzuca do jednego worka z niedzielnymi sportowcami, etc. Trudno o większą bzdurę! Nikt nikogo nie stygmatyzuje! Liczy się tylko to, co se sobą robisz, ile z siebie dajesz – nie da się jednak zaprzeczyć, że gros posiadaczy fit-kart to SĄ niedzielni sportowcy, bo w fitness klubie widać ich od święta. Ci okazjonalni sportowcy też nie są gorsi – bo ważne że w ogóle coś robią – rzecz w tym, że w klasycznym CF modelu nie ma dla nich miejsca. CrossFit nie jest dla nich – bo dwubój, bo zaawansowana gimnastyka, bo małe zżyte ze sobą grupy.
To nie stygmatyzowanie – to czysta, żelazna logika.

Rozpieszczeni dopłatami

Grosze, które płacimy za karty sprawiły, że zapomnieliśmy, ile faktycznie kosztuje członkostwo w fitness klubie. Trzy lata temu, gdy zimowałem na siłowni, płacąc z własnej kieszeni 100% wartości karnetu  na 8 wejść w miesiącu płaciłem 120 złotych. Tymczasem za sponsorowaną przez firmę fit-kartę pracownik płaci (zazwyczaj) ¼  jej rynkowej wartości i myśli, że to norma. Oswaja się z faktem, że za 50 złotych może wejść zawsze i wszędzie a potem jest wielkie zdziwienie gdy dowiaduje się, ile rzeczy kosztują naprawdę.  CrossFitowy BOX to nie jest sieciowa placówka z jej mocą przetargową – to mały, można powiedzieć rzemieślniczy wyrób. Różnicę w cenach pomiędzy produktem masowym i rzemieślniczym świetne widać na przykładzie piwa – tyskie w promocji można kupić za 2,5 złotego, zaś browar rzemieślniczy kosztuje 3 razy tyle – i jakoś nikt przeciw temu nie protestuje.

Zachcianki i fanaberie

Ludzie mówią nie stać mnie na CrossFit, co ma być argumentem za tym, że jest za drogi  – i to jest normalne – bo normalnym jest, że różnych ludzi nie stać na różne rzeczy. Nie mówię tu o skrajnej biedzie, czy niemożności kupna artykułów pierwszej potrzeby – tylko niemożności kupna tego, co nie jest do życia niezbędne a co bardzo by się chciało. Niemożność zaspokojenia zachcianki.

CrossFit nie jest towarem pierwszej potrzeby – tak jak nie jest nim ajfon, ajpad, wycieczka w egzotyczne kraje, czy lepszy samochód. Nie jest to też produkt luksusowy – moim zdaniem jest to solidny produkt rzemieślniczy  i kosztuje tyle, ile realnie kosztuje praca rąk a nie plastik przywieziony z chińskiego obozu pracy.  Nie jest to jednak coś co  każdy musi mieć, bo inaczej umrze.
Tak, jak zamiast ajfona można mieć Samsunga, HTC czy inną Nokię – tak zamiast CrossFitu można mieć  karnet na korpo-siłownię i też będzie dobrze a jedynym, co ewentualnie ucierpi, będzie nadwrażliwe ego posiadacza.

Moją małą zachcianką jest mieć Maca Pro z systemem OS X, ale w wersji full wypas kosztuje on ponad 30 tysięcy i zwyczajnie mnie na niego nie stać – dlatego też zadowalam się dużo tańszym sprzętem made in Taiwan i nie marudzę, jaki to sprzęt od Apple jest drogi (choć faktycznie, drogi jest w chuj). Tymczasem raz po raz, głównie ze strony posiadaczy fit-kart słychać utyskiwanie na ceny karnetu do BOXa. Owszem, tani nie jest – ale jak cię na niego nie stać to korzystaj ze sportowej karty którą masz, tak jak ja korzystam z tańszego sprzętu komputerowego.

Prywaciarz gra po swojemu

Argument, jakoby cena CrossFitu była tyleż skutkiem mody, co chciwości właścicieli BOXów jest dla mnie typowym przykładem myślenia na zasadzie kto ma więcej ode mnie –  ten złodziej. Jest to myślenie głupie i nawet nie zamierzam z nim polemizować. Warto natomiast wykonać mentalnego HERO WODa i postawić się na miejscu owego właściciela BOXa, który postanowił związać się z takim a ni innym typem sportu, przyjąć związany z nim model biznesowy, wpakował w to swoje oszczędności i wziął kredyt na wiele lat –  dlaczego więc miałby na tym nie zarabiać w sposób taki, jaki mu odpowiada? Przyjmijmy do świadomości że to jego, prywatny biznes i jego prywatne zasady. Przyjmij je, albo idź tam gdzie Ci lepiej –  a nie jojczysz, że przyszedłbyś tu ale nie odpowiadają ci zasady.
Nie podoba Ci się –  to idź gdzie indziej.

CrossFit to prywatny biznes, którzy rządzi się brutalną rynkową arytmetyką. Jeśli chcesz go i cię na to stać – płać i trenuj; jeśli nie stać– ćwicz to co możesz tam gdzie możesz. Jeśli czujesz się przez to gorszy –  zastanów się, czy zamiast CrossFitu nie potrzebujesz pomocy psychologa, bo bazowanie swojej samooceny na podstawie miejsca, w którym ćwiczysz to nie jest zdrowy objaw.

Jeśli ktoś powie ci, że jesteś gorszy, bo nie ćwiczysz w afiliowanym BOXie – zignoruj go albo nazwij zjebem i rób dalej swoje.
Bo koniec końców liczysz się tylko Ty i Twoja satysfakcja z treningu.

foto pochodzi ze strony zenplanner.com

Wpis odzyskany z archiwalnej strony.

(2) Komentarze

  1. To jeden z tych tekstów, które pozostają w pamięci na długo po przeczytaniu.

  2. Jeśli chcesz rzucić światło na nieznane Ci dotąd aspekty – to jest idealne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *